Rosołu z kury mój tata nie ruszył. Jeśli rosół, to tylko gotowany na wołowinie. W ogóle, kury traktował mój tata osobliwie. Uważał, że nie powinno się jeść tego drobiu. A o podrobach w ogóle nie chciał słyszeć. Tak i moja mama żadnych podrobów typu serca, żołądki czy wątróbki w domu nie przyrządzała.
Zupełnie inaczej było w domu mojej lepszej połowy. W końcu spróbowałam przyrządzić żołądki kurze. Metodą prób i błędów, czytaniem przepisów i ich mieszaniem oraz udoskonalaniem wyszło jak poniżej:
Kilogram żołądków przede wszystkim dobrze płuczę i czyszczę pod bieżącą wodą. Potem przelewam dwukrotnie wrzącą wodą. Przykry zapach roznosi się po kuchni. To etap najmniej przyjemny w przyrządzaniu podrobów.
Rozgrzewam oliwę. Partiami przesmażam żołądki ze wszystkich stron. I wrzucam do garnka. Na tej samej patelni przesmażam również na oliwie uprzednio pokrojone w piórka trzy duże cebule. I do garnka.
Podlewam ciut zimną wodą (żeby żołądki były kruche), dodaję trochę soli, pieprzu i odrobinę przyprawy prowansalskiej. Doprowadzam do wrzenia, przykrywam i na wolnym ogniu duszę co najmniej półtorej do dwóch godzin. Cebula sprawi, że sos zgęstnieje, tak więc trzeba kontrolować jego poziom, od czasu do czasu dolewając wody.
Żołądki podaję albo z ziemniakami z wody, albo z ryżem lub z kaszą gryczaną. Ale zawsze posypuję drobno pokrojoną natką pietruszki. Do tego ogórki kiszone własnej roboty.
Ciekawa jestem, czy tata by się przekonał do żołądków w moim wykonaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentuj... nie obrażaj... :-)