sobota, 13 sierpnia 2011

Manque

To było w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Pamiętam tę niechęć tego kolegi, kiedy nauczycielka, z uporem maniaka, przekładała mu pióro z lewej do prawej ręki. A kiedy się odwracała i odchodziła, pióro z powrotem wędrowało do lewej... .
Dzisiaj, na szczęście, nie zwraca się już takiej uwagi, ani też nie gani osób leworęcznych.
13 sierpnia od 1992 roku, za sprawą członków Klubu Mańkutów z Wielkiej Brytanii, jest obchodzony Międzynarodowy Dzień Leworęcznych.
W zamierzchłych czasach mojej młodości, na osoby leworęczne mówiono mańkut od francuskiego słowa "manque", oznaczającego, między innymi, mankament. Leworęczność była uważana za "inność", z którą trzeba walczyć. Bo to wstyd.... .
Dzisiaj wiadomo, że leworęczność można nabyć genetycznie, może mieć podłoże patologiczne lub kulturowe.
Na pewno leworęczni posiadają inne schematy myślenia, co nie znaczy, że gorsze. U takich osób rozwijają się inne cechy charakteru.  A to wszystko dzieje się za sprawą oczywiście mózgu. Osoby leworęczne mają bardziej rozwiniętą prawą półkulę mózgu. A ta odpowiada za myślenie całościowe, syntetyczne. Odpowiada również za orientację przestrzenną. Stąd prawdopodobnie wśród osób leworęcznych jest wielu artystów, malarzy, rzeźbiarzy, architektów.
Wielkimi leworęcznymi byli: Ludiwg van Beethoven, Leonardo da Vinci, Albert Eistein, Napoleon Bonaparte, Winston Churchill. Z czasów nam bliższych: Paul McCartney, Jimmy Hendrix, Bob Dylan, Julia Roberts. A z naszych rodaków: Emilia Krakowska, Andrzej Wajda, Andrzej Mleczko.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Dieta rodem z Japonii

Chyba już pisałam, że z moją ukochaną mamą odchudzałyśmy się... od zawsze. W zamierzchłych czasach, kiedy byłam nastolatką, nie było w ogóle mowy o dietach, rozpowszechnianych drogą mediów. Czasami, tygodnik "Przekrój", który to czytałyśmy z mamą namiętnie, publikował artykuły na temat zdrowego żywienia wraz z przykładowymi jadłospisami. 
Po latach zaczęły pokazywać się nieśmiało pierwsze diety, ale były one bardzo monotonne i nudne. Pamiętam, mama katowała się trzydniową dietą mleczną. W ciągu dnia można było wypić 2 litry mleka. Próbowałam nie raz przejść przez tę dietę, ale najczęściej wieczorem dopadał mnie taki głód i ból głowy, że kapitulowałam.
A później diet przybywało, niektóre z nich stosowałam. Z różnym skutkiem.
Niedawno przeczytałam, że Oprah Winfrey i Victoria Beckham pięknie i młodo czują się i wyglądają dzięki diecie Okinawa
Bardzo mi się ta dieta spodobała, ze względu na różnorodność produktów, a przede wszystkim - można jeść to, co ja najbardziej lubię. 
Skąd nazwa? Nazwę dieta zawdzięcza maleńkiej, japońskiej wyspie Okinawa, na której to żyje najwięcej stulatków. Na 100 tysięcy mieszkańców przypada ich około 40-stu. Po zbadaniu nawyków żywieniowych mieszkańców wyspy, stworzono dietę.
Dieta jest niskokaloryczna, dostarcza do organizmu 1500 - 1900 kcal. 
Jeść można nieprzetworzone węglowodany, warzywa, owoce, soję, rośliny strączkowe, morskie ryby, pić czerwone wino i kakao.
Produkty podzielone są w tej diecie na cztery kategorie, pod względem zawartości kalorii:
- bardzo lekkie produkty (herbata, szparagi),
- lekkie (ryby, brązowy ryż),
- średnio ciężkie (chude czerwone mięso, chleb),
- ciężkie (smażone potrawy, desery).
I zasada jest prosta: siedem posiłków, jemy przede wszystkim produkty bardzo lekkie i lekkie, unikamy średnio ciężkich a przed ciężkimi... uciekamy.  Zjadamy tyle, aby poczuć sytość w 80 procentach. 
Dieta jest "długodystansowa". Nie wiem, jak szybko się chudnie, ale jeśli powoli, to i lepiej, bo zdrowiej.


 http://urodaizdrowie.pl/dieta-okinawa-sekret-dlugowiecznosci 

środa, 3 sierpnia 2011

Leniwe popołudnie

Popołudniową godziną zaprosiłam mojego młodszego synka i psa na spacer. Leniwe popołudnie, piękne słońce, bezchmurne niebo, delikatny wiaterek... . Poszliśmy. Mamy naszą stałą trasę, którą często pokonujemy z naszym leciwym już kudłaczem. Czas umilają nam pogawędki. Najczęściej są to rozmowy bardzo prywatne, których to tematów nie będę tu wyłuszczać... . 
Spacerując przechodzimy koło różnych sklepów. Mój cel dzisiejszy: "dopaść" słonecznika. Jestem ogromną fanką dłubania tych drobnych ziarenek, nie bacząc na późniejsze działania uboczne polegające na mało estetycznie wyglądających paznokciach.... . 
Doszliśmy do pierwszego sklepu ogólnospożywczego, w którym również są warzywa i owoce. Słonecznika nie ma. Ale jest bób. Moja kolejna miłość.... . Cena: 8,90,- za kilogram. No cóż, nie powiem sakramentalnego: "poczekam, jak stanieje...", bo wiem, że już nie stanieje. Wszak to już sierpień i bób raczej ma się na wykończeniu.... . A ten taki piękny, zieloniutki.... .Ale ja przecież szukam słonecznika..... .
Idziemy dalej. Słońce grzeje, zupełnie jakby to było lato..... a właśnie, przecież to lato. Chociaż w tym roku rzeczywiście nas nie rozpieszcza.... .
Drugi i ostatni sklep ogólnospożywczy. Również z warzywami i owocami. Słonecznika oczywiście nie ma. Dlaczego? Nawet nie pytam. Miła właścicielka sklepu jak zwykle mi odpowie: "- Nie dowieźli, mimo, że zamawiałam". 
Wdaję się w krótką rozmowę.  Taką z gatunku tych narzekających. Dowiaduję się, że ludzie są okropni, bo biorą na kredyt i nie oddają. I nie są to małe pieniądze, a "idące w setki". 
Co mam odpowiedzieć?  Że dając komuś na tzw. "kreskę", pani właścicielka powinna się liczyć z taką ewentualnością? Głupio. Będąc pewnie w jej sytuacji, też bym zaufała.... . 
Kiwam głową ze zrozumieniem i ze współczuciem.
Życzymy sobie miłego,  dalszego popołudnia, wychodzimy.
Nasz spacer dobiega końca. Wracamy. Kudłacz teatralnie "pada" w kuchni przy misce z wodą.... .