sobota, 29 grudnia 2012

Idzie Rok, Nowy Rok...

Moim blogowym Przyjaciołom i Znajomym
oraz wszystkim Czytelnikom kurzych bazgrołków
życzę w nadchodzącym
Nowym 2013 Roku
spełnienia wszystkich marzeń,
zrealizowania planów,
pojednania z wrogami,
umocnienia w miłości z bliskimi
oraz tylko pięknych i słonecznych dni.

  

piątek, 28 grudnia 2012

Upadek obyczajów albo brak zrozumienia...

Jak każdego roku, kilka dni przed Świętami, przygotowałam kartki z życzeniami. Do wysłania drogą mailową. 
Najpierw lista osób, do których kartki chcę wysłać. Każdego roku ta liczba jest inna. Z powodów, wydawałoby się prozaicznych...  . Z kimś "straciłam kontakt", z kimś... nawiązałam, jeszcze z kimś innym - odnowiłam.
W tym roku na liście znalazło się osób dwadzieścia. Nie wiem, jak to się przekłada na inne osoby wysyłające mailowe kartki świąteczne (mam na myśli kontakty prywatne), dla mnie ta liczba jest... zadowalająca.
Każda kartka ma wprawdzie tę samą oprawę graficzną, ale życzenia pisane są dla każdego indywidualnie.
I jak co roku, kartki wysłałam kilka dni przed Świętami. Bo, niektórzy mają dojście do internetu tylko w pracy, inni - może wyjeżdżają i w głuszy górskiej lub nadmorskiej nie będą mieli dostępu do netu. 
Jeszcze przed Świętami otrzymałam odpowiedź - w formie również miłych życzeń od... mniej niż połowy osób, do których kartki wysłałam... .
Miałam ciągle nadzieję,  że może po Świętach ktoś jeszcze napisze... odpowie... .
No, może jeszcze dwie, trzy osoby odpowiedzą, ale nie... kilkanaście... .
Przykro? Przykro... . Starałam sobie wytłumaczyć, że może... ludzie nie mają czasu... abo ochoty? Nie, nie możliwe.... . Ale przecież lata temu, znowu nie takie lata świetlne..., wysyłałam pocztą kartki pisane ręcznie. I zawsze znajdowałam czas, poświęcałam jeden wieczór na pisanie kilkudziesięciu kartek... . A tu... obrazek wklej, wystukaj życzenia, naciśnij "wyślij" i... już. 
I już... teraz wiem... . Kiedyś, przed laty, nasz przyjaciel A. powiedział mi:
- Wiesz co Haniu, ja z roku na rok wysyłam coraz mniej kartek. Bo jeśli wyślę do powiedzmy pana X., a od niego nie dostanę kartki, to... skreślam "delikwenta" z listy adresowej na rok następny. Won. I ja się tym nie przejmuję. Bo to nie ja jestem źle wychowany.... .
Wiem już co zrobię... . :-)
A Wam życzę... takiej samej ilości kartek świątecznych wysłanych co otrzymanych. :-)



sobota, 22 grudnia 2012

Moje trzecie, blogowe Boże Narodzenie...

Wesołych i pogodnych 
Świąt Bożego Narodzenia,
 spędzonych w atmosferze miłości i przyjaźni.






środa, 19 grudnia 2012

Poradnik świętowania czyli... jak się nie przejeść w święta

Są już tuż tuż... . I znowu stajemy przed pytaniem: jak będzie w tym roku, ile przytyję? Kilogram? A może dwa?
Święta Bożego Narodzenia od zawsze kojarzą mi się ze spotkaniami rodzinnymi przy suto zastawionym stole i... jedzenie... na okrągło. Zasiadaliśmy do śniadania, które kończyło się mniej więcej po dwóch, trzech godzinach, aby przejść z jadalni do salonu... na kawę i ciasta. Tam siedzieliśmy kolejne dwie godziny... po czym trzeba było przygotować się do obiadu... . I znowu... spacer... do jadalni... . Po obiedzie - obowiązkowo herbata. No, a do herbaty... ciasta. I tak do wieczora, aż przychodził czas... kolacji... . 
I tak całe dwa dni... .
Przyznam, że teraz... jest inaczej. U mnie jest inaczej. Tradycja oczywiście jest tradycją, ale, tego jedzenia jest zdecydowanie mniej. 
A kiedy przychodzi nam spędzić święta poza domem, kiedy wiemy, że będzie na pewno stół uginający się od jedzenia, zgodnie z polską tradycją... co zrobić, aby nie przytyć, aby... w miarę zdrowo przeżyć?
Moją pierwszą zasadą jest unikanie pieczywa. Kiedy koszyczek z pieczywem "robi pierwsze kółko" wokół stołu wziąć jedną małą kromkę chleba ciemnego i trzymać ją na talerzu... do końca biesiady.
Oczywiście żadna prawdziwa gospodyni nie pozwoli na to, abyśmy mieli nie spróbować wszystkiego - tak więc nakładać wszystkiego, ale... w porcjach mikroskopijnych.
Nie pozwolić na to, aby nasz talerz był pusty. Wtedy na pewno gospodarze zaraz rzucą się z typową, polską gościnnością, aby nam coś podsunąć do jedzenia... .
I, jeśli to możliwe, odejść od stołu i zamiast na balkon iść na papierosa - szybko się ubrać w coś ciepłego i zrobić trzy szybkie rundki dookoła domu... . 
A wieczorem, przed pójściem spać, koniecznie zjeść jogurt naturalny. 

Zdrowych Świąt! :-)  

Przypominam o mojej rozdawajce klik - zapraszam serdecznie :-)

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdanie u mnie czyli candy rocznicowe



Za kilka dni mój blog kończy trzy lata. 

To wspaniała okazja do świętowania... . Postanowiłam uczcić ten fakt nagradzając Was, moich Czytelników, maleńkim prezentem.
Jest więc coś zrobionego przeze mnie i coś... na jeden, góra dwa wieczory, do poczytania, pośmiania i refleksji.

Szalik wydziergany na drutach przeze mnie, w kolorach "pszczółkowych" - czarno-żółty, ciepły, miekki i do otulenia.

Książka, prawie nowa - raz przeze mnie przeczytana - świetny, z humorem napisany psi kryminał "Strzeż się psa" autorstwa pani Izabeli Szolc.

Do candy, jak sama nazwa wskazuje, dorzucę oczywiście coś słodkiego i coś nie coś z przydasi... . :-)



Zasady są jak zwykle:

- osoby chcące wziąć udział w rozdaniu proszę o zgłoszenie swojego udziału w komentarzu pod tym postem,
 
- osoby posiadające bloga proszę o wklejenie u siebie podklinkowanego banerka,

- osoby, które nie posiadają bloga - proszę o podanie adresu e-mail,

- jeśli dodasz mój blog do obserwowanych - będzie mi bardzo miło, nie jest to jednak warunkiem koniecznym, aby wziąć udział w losowaniu.


Banerek:



Chęć uczestnictwa w candy można  zgłaszać do 31 stycznia 2013 r. 
Wyniki ogłoszę 1 lutego 2013 r. 

Zapraszam do zabawy :-))  

środa, 28 listopada 2012

Pocałuj mnie dzisiaj...

Dzisiaj, 28 listopada obchodzimy Międzynarodowy Dzień Pocałunku.
O tym, że jest zbawienny dla naszego zdrowia i dla urody, nie muszę chyba przypominać. Dla zdrowia - bo powoduje produkcję endorfin, czyli hormonów szczęścia, dla urody - to świetna gimnastyka twarzy, która uruchamia ponad trzydzieści jej mięśni... .
Nie wiadomo, kiedy narodził się pierwszy pocałunek.
Wiadomo natomiast, że już neandertalczycy się całowali... .
Są różne gatunki pocałunków...
pocałunek na przywitanie:

 http://insilesia.pl/files/repository/27808.jpg

pocałunek rodzicielski:

http://www.eszkola-wielkopolska.pl/eszkola/projekty/liceum-oborniki/mozg/images/opieka2.jpg

pocałunek braterski:

http://tosia.blox.pl/resource/kociakii.jpg

pocałunek przy okazji... :

http://img.national-geographic.pl/images/1007/pics/DSCF2706_862c863867.jpg

i pocałunek klasyczny, pełen miłości, oddania i erotyzmu:

http://pu.i.wp.pl/k,MjQ2Mzk5OTcsNDgwMDI3,f,Pocalunek.jpg


http://www.piekarska.net/userfiles/klimt-pocalunek.jpg

Całujmy się więc... .


wtorek, 20 listopada 2012

Po spacerze...

Dzisiaj będzie wpis... fotograficzny. I też nie za dużo, żeby się nie znudziło... no bo w końcu ile można oglądać wodę.... .
Byłam na spacerze, jako że pogoda sprzyjała, świeciło piękne słońce, zimno, mgła... .
Spacer był niezwykle romantyczny, taki wymarzony, z motylami w brzuchu... . Taki... ehhhhh.... . 
Tego ehhhh... oczywiście nie pokażę, ale wodę, a i owszem... zresztą, zobaczcie sami:




   

niedziela, 18 listopada 2012

Ciasto z przypadku czyli Brownie

Dawno nie pisałam. Brak weny... kompletny jej brak oraz, powiedziałabym niesprzyjające pisaniu okoliczności sprawiły, że ostatni wpis dokonałam miesiąc temu... niespotykane, jak na moją prawie trzyletnią bytność na blogu. 
Kilka dni temu moje starsze dziecko obroniło pracę licencjacką na piątkę. Do tego okazało się, że studia również ukończyło z notą najlepszą. Genialne dziecko moje i Lepszej Połowy zapewne te zdolności odziedziczyło po Ojcu, bo kto mnie zna to wie, że na pewno nie po mnie :-) 
Na tę okoliczność postanowiłam zrobić Brownie. Ciasteczka Brownie. Przeszukałam kilkanaście stron internetowych, pomyślałam i... nieco zmieniając przepis, aczkolwiek nie przesłanie, zrobiłam.
Jakie przesłanie? Ano takie, że nierzadko przypadek rządzi światem. Kulinarnym - na pewno. Otóż pewna gospodyni z USA była nieco roztargniona i do ciasta zapomniała dodać... tu źródła podają różnie: albo mąki albo proszku do pieczenia. Ciasteczka jednak upiekła i podała je gościom. I wszystkim bardzo smakowały... .
Brownie nie mogą się nie udać, bo one z założenia... są nieudane. Wyglądają, jakby miały mega-zakalec. Ale smakują... wybornie.

No to poniżej składniki (moje składniki):

2 tabliczki czekolady,
1 kostka masła,
2/3 szklanki mąki pszennej,
1 szklanka cukry,
6 jaj,
50 g. włoskich orzechów obranych
kilkanaście kropli aromatu migdałowego

Wykonanie:

Najpierw rozpuszczam masło z czekoladą w kąpieli wodnej. Czyli mniejszy rondelek wkładam do gotującej się wody w większym garnku, mieszam aż do całkowitego rozpuszczenia masła i czekolady.
Odstawiam do wystygnięcia.
Jajka ubijam mikserem, dodaję po trochu cukier, miksuję, dodaję mąkę, przestudzoną masę czekoladowo-maślaną, aromat migdałowy (on, moim zdaniem, nieco "podkręca" smak czekolady).
Na końcu dodaję potłuczone, obrane włoskie orzechy.
Mieszam i wylewam na blaszkę prostokątną wyłożoną papierem do pieczenia.
Piekę około 30 minut w piekarniku rozgrzanym do 200 st.C.
Po wyjęciu z piekarnika czekam kilka minut, po czym wyjmuję z blaszki ciasto i kroję jeszcze ciepłe na małe kwadraty.
Niektórzy posypują Brownie cukrem pudrem - ja nie posypuję, dla mnie jest wystarczająco słodkie.
Pyyyycha.... .

       

    

wtorek, 16 października 2012

A pamiętasz...

Okazuje się, że zarówno ja jak i Lepsza Połowa mamy całkiem niezłą pamięć. Sprawdziliśmy to przy okazji... . 
No właśnie. W tych dniach świętujemy 27 rocznicę ślubu. Jak to u nas zwykle bywa przy takich okazjach, każdego roku wspominamy, wspominamy, wspominamy. Zaczyna się od czasu intensywnych przygotowań, poprzez wieczór panieńsko-kawalerski, który... spędziliśmy we dwoje w cudownej knajpie... a skończywszy na ślubach (ślubach, bo najpierw był cywilny, a po kilku godzinach - kościelny), przyjęciu i w końcu podróży poślubnej.
I tak znowu okazuje się, że pamięć jest wybiórcza. Niby emocje te same, zdarzenia również, ale jakby widziane przez każdego z innej... perspektywy. 
To potwierdza badania przeprowadzone na kilku osobach (badania nie pamiętam przez kogo przeprowadzone), które brały udział w pewnym zdarzeniu. Po latach każde z nich zapytane było o to... co pamięta z tamtych chwil... okazało się... że każda osoba pamiętała coś innego... . W sumie - wszystko składało się w realną i prawdziwą historię z tamtego czasu.
Ilekroć przypominam sobie tamten czas, w końcu dosyć odległy, ogarnia mnie wzruszenie. Za każdym razem takie samo, mimo upływu lat... . A kiedy przypominam sobie wiersz Kazimierza Przerwy-Tetmajera, to wzruszenie osiąga istne apogeum...

A kiedy będziesz moją żoną...
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.

Rozdzwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i róże śliczne i powoje
całować będą włosy twoje.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród żółtych przymgleń i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa, cisi, sami.

Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy piąć się srebrną grzędą,
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.

Ubiorę ciebie w błękit kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy
kiedy drzwi miłość nam otworzy.

 

wtorek, 11 września 2012

Wiemy, co robić... (wzięte z życia cz.II)

Lato tego roku było kapryśne. Parząc drugą, poranną kawę, wyjrzałem, chyba bardziej z przyzwyczajenia niż ciekawości, przez okno. Oczom moim ukazał się widok, którego nie spodziewałem się. Koło słupa, na którym nierzadko "poprawiali prędkość" mojego komputera fachowcy, kręciło się dwóch mężczyzn. I pewnie nie zwróciłbym na nich uwagi gdyby nie fakt, że jeden z nich rozglądał się, powiedziałbym, niespokojnie... . 
Przerwałem bezmyślne mieszanie kawy i zatelefonowałem tam, gdzie uważałem za stosowne, albo inaczej: tam, gdzie każdy uczciwy obywatel zadzwonić powinien. 
Kiedy po kilku chwilach ktoś odebrał telefon, powiedziałem:
- Dzień dobry, dzwonię z ulicy Bajki Nienapisanej numer 38. Koło słupa, na przeciwko mojego domu kręci się dwóch mężczyzn. Najprawdopodobniej kradną kabel. Przyjeżdżajcie prędko. Wsiadajcie w samochód, i przyjeżdżajcie. Szybko!
- Chwileczkę, zapiszę sobie numer domu... . 38 powiada pan? - damski głos w słuchawce brzmiał całkiem spokojnie.
- No tak, 38. Szybko. Bo zwiną ten kabel i uciekną! - wrzasnąłem do słuchawki.
- Niech pan nie krzyczy. Głucha nie jestem. Odbiór jest dobry. Wręcz doskonały - ze śmiechem odpowiedziała pani. 
To miał być żart? - przebiegło mi po głowie...
- Pośpieszcie się, bo niedługo nie będziecie mieli po co przyjeżdżać - krzyknąłem. Byłem wyprowadzony z równowagi do granic możliwości. Już mi chyba dzisiaj ta kawa nie potrzebna... .
- Po pierwsze, to niech pan nie krzyczy, a po drugie, to niech pan nas nie poucza. My wiemy, co mamy robić - ostrym tonem odpowiedziała pani w słuchawce.
Usłyszałem trzask. Koniec rozmowy. Rozłączyła się. I co ja mam teraz zrobić? Czekać. Tylko cierpliwie czekać... .
Czekałem... . Przez tydzień. Na ponowne podłączenie internetu... .

wtorek, 4 września 2012

Sami niszczymy ten kraj (wzięte z życia cz.I)

Dzień zapowiadał się doskonale. Mimo wczesnej godziny, słońce całkiem mocno przygrzewało, jak na tę, w końcu jesienną, porę.  Pan Z. siedział akurat przy śniadaniu, kiedy usłyszał charakterystyczny warkot. 
- Ach, przecież dzisiaj środa. Dzień śmieciowy... . - pomyślał - Czy ja wszystkie śmieci  wystawiłem? Nie... . Przecież worek z plastikiem i ten na szkło... .
Szybko podniósł się z krzesła, truchtem pobiegł do piwnicy. Wyciągnął żółty i zielony worek. Kiedy wyszedł przed dom, śmieciarka akurat podjeżdżała.
- Dzień dobry panom - lekko skłonił się pan Z.
- Może i dobry... - odparł jeden z mężczyzn. 
- Dobrze, że zdążyłem z tymi workami. Znowu by się przeleżały u mnie do następnej środy - zagadnął pan Z.
Po opróżnieniu pojemnika na śmieci, mężczyzna wziął od pana Z. jeden z worków.
- Panie, na całej ulicy jesteś pan jeden, który kupuje te worki, szkoda forsy - powiedział.
- Jak to szkoda forsy? Przecież to jest segregacja odpadów - zdziwił się pan Z.
Mężczyzna otworzył worek, wysypał jego zawartość do śmieciarki i oddając go panu Z. powiedział:
- Panie, te worki są wywożone na ogólne i ogólnodostępne śmieciowisko. Tam ludzie, którzy po śmieciowisku chodzą, te worki opróżniają, a sami - tu mężczyzna zrobił charakterystyczny ruch, jakby coś wkładał do kieszeni - rozumiesz pan?
Mężczyzna wziął z rąk zaskoczonego pana Z. kolejny worek, otworzył, wysypał zawartość... .
- Do widzenia panu - rzucił pogodnie mężczyzna - jedziemy! - krzyknął. Wskoczył na platformę, śmieciarka parsknęła, jakby kpiąco (czyżby z pana Z.?) i odjechała... .

poniedziałek, 3 września 2012

Panie Waldemarze, za wcześnie pan odchodzi...

Był piosenkarzem i kompozytorem. Młodsze pokolenie zapewne go nie pamięta... . Ja pamiętam Go jako przystojnego mężczyznę z burzą blond włosów. 
Waldemar Kocoń urodził się 63 lata temu w Warszawie. 
Debiutował w Klubie Studenckim Uniwersytetu Warszawskiego "Hybrydy" w 1968 roku. 
W 1969 roku zdobył pierwsze miejsce w programie "Proszę dzwonić".
Kilka lat spędził w USA. Tam, w Chicago prowadził swój program "One Man Show". 
W 1998 roku wrócił do Warszawy.
Nagrał 16 płyt. Jego najbardziej znane piosenki to "Uśmiechnij się mamo", "Moje chryzantemy".
Odszedł wczoraj... . 

 
 

sobota, 25 sierpnia 2012

O peelingu, scrub'ie i innych "ścieraczach"

Za czasów mojej młodości, czyli wtedy, kiedy dinozaury hasały stadami po Marszałkowskiej, peelingi nie były rozpowszechnione. Wprawdzie skórę dłoni przecierało się plastrami cytryny, aby były... bielsze i gładsze, a twarz pocierało plasterkami ogórka, ale... takie zabiegi traktowało się... jako zabawę.

Peeling ma przede wszystkim za zadanie rozświetlić, rozjaśnić i wygładzić skórę. 

Nie będę się tu rozwodzić nad peelingami gotowymi, dostępnymi na rynku kosmetycznym. Te najczęściej są łagodne, można je stosować praktycznie codziennie. 
Te przygotowywane przez nas, w "warunkach domowych" są nieco mocniejsze, można je stosować najlepiej raz w tygodniu.
Peeling stosujemy przed depilacją oraz przed nałożeniem samoopalacza.
Ale, jeśli wybieramy się na plażę - lepiej z peelingu zrezygnować.

Szczególny nacisk kładziemy na bardziej szorstkie częsci ciała, takie jak łokcie, kolana i stopy.

Peelingu powinny unikać osoby, które mają cerę naczynkową, rumień, wysypkę lub skórę podrażnioną. Te osoby powinny stosować tylko peelingi enzymatyczne.

Najpierw myjemy ciało, potem - osuszamy. A następnie skórę delikatnie zwilżamy i nakładamy peeling wykonując równocześnie masaż kolistymi ruchami.
Spłukujemy, osuszamy i... koniecznie nakładamy grubą warstwę balsamu lub masła do ciała.

Jeśli chodzi o rodzaje peelingów to są żele i mydła złuszczające - te do codziennej  pielęgnacji, oraz:
scruby solne - z tymi trzeba bardzo uważać, ponieważ są to peelingi najmocniejsze, niewskazane dla skóry wrażliwej, scruby cukrowe i enzymatyczne.

Z domowych scieraczy mogę polecić 
peeling z fusów z kawy zmieszanych z oliwą, 
peeling z soli z oliwą - przy czym tu można zastosować sól kuchenną, morską lub tę do kąpieli, 
peeling  z cukru z oliwą - ten peeling może być stosowany na suchą skórę z racji tego, że cukier pod wpływem ciepła rozpuszcza się,
oraz wszelkiego rodzaju peelingi ze zmielonych migdałów, orzechów, z otrębów pszennych, płatków owsianych lub różnego rodzaju kaszek - te peelingi można również stosować na sucho lub zmieszanych z jogurtem albo z balsamem.

Wszystkie peelingi wykonywane w domu na pewno są bardziej ekologiczne, bo... wiemy, co mieszamy, tylko problem jest ze sprzątaniem łazienki, a w szczególności wanny lub prysznica... . Dlatego... osobiście wolę scruby gotowe... .

 http://www.mydiychat.com/wp-content/uploads/2010/07/sugar_body_scrub.jpg


wtorek, 21 sierpnia 2012

Jabłuszka... czyli czas pomyśleć o zimie...

Po raz drugi tego lata dostałam jabłka. Grzechem byłoby nie wykorzystać ich... Tym bardziej, że dżemik z "pierwszego rzutu" zniknął błyskawicznie. 
A ja w ostatnich latach... no po prostu... szaleję... z przetworami. Jabłka są pozycją obowiązkową. I to nie takie tylko przesmażone i potem do ciast, ani nie kompoty a właśnie dżemy lub konfitury. Potem przychodzi czas na śliwki w occie tudzież dynię. I jeszcze po drodze są grzybki. A czasem i ogórki... . Ale, ogórki wyciekają... . Nie. Nie lubię. A w tym roku "zasadzam się" na czerwone borówki (w niektórych częściach naszego kraju zwane "brusznicami"). Moja ukochana mama borówki smażyła z gruszkami albo z jabłkami. Te borówki były słynne w całej rodzinie i wśród znajomych.

Na razie w kuchni stoi kilka słoików dżemu/konfitury z jabłek.
Jabłka dokładnie myję, obieram, kroję na cienkie płatki. Wrzucam do garnka. Zasypuję cukrem... . Dodaję cynamonu, kilka goździków. Obowiązkowo dodaję otartą skórkę z cytryny, sok z tejże cytryny (bez pestek oczywiście). Miąższ z wyciśniętej cytryny wrzucam do jabłek. Wyciągam go tuż przed końcem smażenia.
I teraz cierpliwie smażę i mieszam co chwila... . Aż się jabłka rozpadną... . W zależności od gatunku jabłek trwa to około godziny, dwóch. 
Przekładam gorącą konfiturę do przygotowanych wcześniej słoików, od razu zakręcam i stawiam do góry dnem. Zostawiam na noc.
Próbowałam tej konfitury już następnego dnia... . Ona musi swoje odstać.... . Nabiera smaku i aromatu dopiero po kilku dniach... .
A najlepiej... schować i zapomnieć. Do zimy... . A zimą, w mroźny, śnieżny poranek przypomnieć sobie... otworzyć... i poczuć zapach lata... .  
 

sobota, 11 sierpnia 2012

Co zrobić...

Jak każdy mam swoje ulubione cykliczne programy telewizyjne. I to wcale nie koniecznie muszą być seriale... :-) I jak każdy, w takich cyklicznych programach, mam ulubionych prowadzących, czy współprowadzących. 
Pisząc o takim programie cyklicznym mam na myśli "Szkło kontaktowe". W miarę możliwości oglądam... codziennie mimo, że nie przepadam za wszystkimi "uczestnikami" programu.
Kilka dni temu do studia w czasie programu dodzwonił się pan M. z Warszawy. Narzekał na rząd, wolno mu. I wolno mu wyrazić własne zdanie. A mówił, że nie ma co do garnka włożyć... . 
Po zakończonej z nim rozmowie telefonicznej pan Grzegorz Miecugow skomentował słowa rozmówcy telefonicznego,  jak nie ma się co włożyć do garnka...
To wtedy trzeba włożyć głowę do kuchenki gazowej.
Śmiem przypuszczać, że pan redaktor nigdy nie znajdował się w takiej sytuacji, żeby musiał wkładać swoją głowę do kuchenki... . 
Nigdy nie lubiłam pana Miecugowa, bo nie lubię ludzi zarozumiałych i... nieczułych. Bo mimo, że jest dziennikarzem, jakieś uczucia choćby przyzwoitości powinien przejawiać. 
Mogę tylko mu życzyć, aby jego głowa nigdy nie była konfrontowana z piekarnikiem... .
A moje oglądanie "Szkiełka" musiałam znacznie ograniczyć, niestety.
Film video z tą wypowiedzią jest dostępny w usłudze YouTube. Mogłabym go zamieścić, ale... . 
 

środa, 8 sierpnia 2012

Książka przeczytana (cz. X)

Po raz pierwszy z twórczością Stanisławy Fleszarowej-Muskat, bo o Niej chcę dzisiaj napisać, zetknęłam się przez zupełny przypadek, natrafiając na Jej tryptyk zatytułowany Tak trzymać. I... zakochałam się w twórczości pani Stanisławy... .

Urodziła się w 1919 r. w Siennowie. Jako kilkunastoletnia panna, swoje wiersze publikowała w Gazecie Kolskiej
Podczas urlopu, który spędzała we Lwowie, poślubiła prawnika Jerzego Fleszara. 
W 1945 r. przeprowadziła się do Gdyni, zamieszkała w Sopocie. 
Po rozwodzie w 1952 r., poślubiła Tadeusza Muskata w 1957 r.
Oprócz pracy pisarskiej, była dziennikarką  Dziennika Bałtyckiego, inspektorem kulturalno-oświatowym Czytelnika, kierownikiem literackim Teatru Wybrzeże i Estrady.
Zmarła w 1989 roku w Sopocie.
Pisała o ludziach... i ich problemach.
W 1960 roku Jej powieść Pozwólcie nam krzyczeć doczekała się ekranizacji. Film nosił tytuł Spotkania w mroku.
Jeszcze dwie Jej powieści zostały zekranizowane:
w 1972 roku Wycieczka - ucieczka pod przewrotnym tytułem Ucieczka - wycieczka, oraz w 2009 roku tryptyk Tak trzymać - Miasto z morza.

Ja, dzięki uprzejmości mojego Kolegi, znawcy i miłośnika literatury, mam okazję zebrać wznowione wydawnictwa najpopularniejszych powieści Fleszarowej - Muskat. 

Przeczytałam oprócz rzeczonego tryptyku Tak trzymać, trzy inne powieści: Dwie ścieżki czasu,  Lato nagich dziewcząt oraz Zatoka śpiewających traw.

To książki osadzone, jak większość powieści tej autorki, w Trójmieście. Traktują o ludziach współczesnych, choć nierzadko akcja dzieje się pół wieku temu. Życie bohaterów i ich problemy są tak bardzo bliskie czytelnikowi, że chciałoby się tam przenieść, przeżywać emocje razem z nimi. 
Autorka nierzadko przenosi nas w czasie do trudnego okresu drugiej wojny światowej. To "przechodzenie" z czasów teraźniejszych do czasów wojennych jest jednak zawsze bardzo płynne... . 

Chyba jestem od książek tej autorki uzależniona... . 

sobota, 4 sierpnia 2012

Jesteśmy na wczasach... opalamy się...

Niedawno przekroczyliśmy półmetek wakacji. Pogoda wprawdzie nas nie rozpieszczała, jak to zwykle bywa w naszych szerokościach geograficznych, ale od pewnego czasu "ocieplenie klimatu" daje się wyraźnie odczuć... .
Każdy, kto ma trochę "możliwości", wolnego czasu i chęci - rusza na spotkanie ze słońcem. I łapie choć trochę energii na zapas, na długie, deszczowe, pochmurne dni... . Które to, jak dwa razy dwa jest cztery, na pewno nadejdą.
Plaże nadbałtyckie zapełniły się smażącymi się w słońcu ciałami... .
A przecież nie wszyscy powinni się opalać... .
Moja ukochana Mama każdego lata była opalona "na czekoladkę". Uwielbiała leżeć na słońcu... . Chociaż, nie powinna... .
Słońce, a raczej jego promienie wprawdzie pobudzają w organizmie syntezę witaminy D, a ta, jak wiadomo zapobiega krzywicy u dzieci, a u dorosłych zapobiega osteoporozie, jednak te promienie są bardzo szkodliwe na skórę. Szczególnie promienie w czasie największego oddziaływania, czyli między godziną 11 a 15. 
Opalania powinny unikać osoby cierpiące na nadciśnienie, chore na serce. Również osoby, które przyjmują lekarstwa powodujące fotoalergie, powinny ograniczyć opalanie. Takimi lekarstwami są (i tu wymienię tylko niektóre z długiej listy): leki przeciwgrzybicze, przeciwtrądzikowe, leki przeciwłupieżowe, leki hormonalne, niektóre leki przeciwzapalne, leki moczopędne, antybiotyki, beta-blokery, leki przeciwcukrzycowe i sulfonamidy... . 
I jeszcze wspomnę o kobietach w ciąży, które w tym okresie są szczególnie wrażliwe na wysokie temperatury... .
A poza tym... opalanie powoduje szybsze starzenie się skóry... i w opaleniźnie... nie jest nam do twarzy... .
I proszę mi powiedzieć... to kto może się opalać do woli?

 

piątek, 3 sierpnia 2012

VERSATILE BLOGGER - czyli dostałam nagrodę...

VERSATILE BLOGGER to nagroda dla Wszechstronnego Bloga.
Tę nagrodę otrzymałam od Meg.
Meg, dziękuję bardzo, jestem zaszczycona... . :-)

Nagrodzona osoba winna napisać coś o sobie w siedmiu puntach oraz
nominować 10 blogów.

Śpieszę z wywiązaniem się z tych powinności:

O mnie:
1. Dziękuję Bogu, że jestem,
2. Szczęśliwa żona,
3. Dumna matka dwóch synów,
4. Zakochana właścicielka kudłacza,
5. Wciąż niepoprawna optymistka,
6. Marzycielka,
7. Ucząca się życia i nie tylko... całe życie.

A oto osoby, które proszę o przyjęcie nagrody VERSATILE BLOGGER:

 1. Agnieszka Czerkas

 2. Amaya-Art 
  
 3. Paaula

 4. Joanka

 5. Tojav

 6. Kasia

 7.Marcin Budzyk

 8. Agea

 9. Aureliamyszkaszara

10. Karioka

poniedziałek, 30 lipca 2012

Imieniny, urodziny... świętujemy

Na moim ulubionym forum ulubionego portalu, jedna z moich ulubionych forumowiczek zapytała, jak świętujemy. 
I tu przypomniały mi się imieniny w domu rodzinnym, kiedym dziewczęciem była... . Imieniny mojej ukochanej Mamy "wypadały" akurat w czasie wakacji, więc cała siła obchodzenia skoncentrowała się na imieninach mojego ukochanego Taty... . 
Każdego roku przygotowania trwały nie mniej, nie więcej, jak tydzień. Zakupy, zakupy, zakupy... . A w czasie "Polski siermiężnej" było to nie lada wyzwanie... . Potem było przygotowywanie różnego rodzaju przystawek, mięs, pieczystych, dań zasadniczych i deserów. I oczywiście tak zwana "nasza wódka" czyli nalewka pomarańczowa. 
Wszyscy zbierali się przy długim, suto zastawionym stole, jedli, pili, toasty wznosili... . Aż przychodził czas na tańce... . Mama, urodzona tancerka ruszała w tan z panem W., urodzonym tancerzem... . Żonę pana W. porywał pan M. ... . 
Tatuś nie tańczył... . On bawił gości elokwentną rozmową, bacząc, aby kieliszki nie stały puste... . 
Ja jestem jakaś nietypowa. Obchodzę i urodziny i imieniny. "Obchodzę", to może za duże słowo... . Może lepiej brzmi: "świętuję". :-) 
Dwa dni wcześniej - zakupy. W przeddzień - pieczenie, gotowanie, smażenie. 
Generalnie czy to moje, czy moich najbliższych urodziny czy imieniny przede wszystkim dbamy o... oprawę muzyczną. Mnie muzyka towarzyszy od urodzenia, zawsze coś tam grało w tle... . I tak już zostało. Wprawdzie niektórzy z mojej rodziny się temu często sprzeciwiają... ale ja się nie poddaję. :-)
Tak więc świętowanie zaczynamy od muzyki... . Siadam do pianina i... brzdąkam... . Ku wielkiej sobie uciesze... . Tabliczki z napisem "nie strzelać do pianisty" nie wywieszam, chociaż może powinnam... .Ale, kiedy w ruch idą kieliszki i toasty... wtedy muzyka już płynie z "aparatury, co ma tysiąc wat". Bo nigdy nie łączę mojego bębnienia z alkoholem.
A poniżej - moja ulubiona sonatina, z którą... mam pewne wspomnienia... .

wtorek, 24 lipca 2012

Inny smak nalewki

O nalewkach i skąd się wzięły pisałam już kiedyś. I o mojej pomarańczówce też. Teraz nie jest czas w naszych szerokościach geograficznych na pomarańcze, dlatego dzisiaj będzie o naleweczce na owocach sezonowych.
Tyle, że ja taką nalewkę robię na owocach mrożonych.
Do czterolitrowego słoja wrzucam jeden kilogram owoców mrożonych (tzw. mieszanka kompotowa). Zasypuję 3/4 szklanką cukru. Odstawiam na jeden dzień w ciepłe miejsce. Lub... po prostu zostawiam w kuchni, w kąciku... .
Następnego dnia dolewam pół szklanki syropu wieloowocowego. Delikatnie mieszam, zakręcam i odstawiam na jeden dzień.
Kolejnego dnia wlewam dwa litry wódki. Znowu delikatnie mieszam drewnianą łyżką, zakręcam, odstawiam na co najmniej tydzień... nie zapominając o codziennym przemieszaniu. 
Jutro będzie ten rzeczony tydzień, więc naleweczkę przez sitko zleję do butelek, zakorkuję i odstawię w ciemne, chłodne miejsce. 
A kiedy będę chciała kogoś uraczyć moją nalewką, przeleję zawartość butelki do karafki. Sama też nie omieszkam spróbować... .

sobota, 14 lipca 2012

Kłaniam się Panu, Panie Gustavie...

Chyba na moim blogu jeszcze nigdy nie wspominałam słynnych malarzy. I właśnie dzisiaj nadarza mi się ku temu znakomita okazja, jako że bohater dzisiejszego wpisu należy do ścisłej czołówki moich ulubionych artystów.
Gustav Klimt, bo o nim chcę wspomnieć, urodził się w Baumgarten, dzielnicy Wiednia, 14 lipca 1862 roku. Dzisiaj przypada 160 rocznica jego urodzin. 
W wieku 24 lat wstąpił do Wiedeńskiej Szkoły Rzemiosł Artystycznych (Kunstgewerbeschule). Wtedy też założył swoje pierwsze atelier, gdzie w jego zaciszu powstawały jego pierwsze prace. 
W 1888 roku otrzymał Krzyż Zasługi od Cesarza Franciszka Józefa za malowidła do teatru. 
W roku 1897 założył Klimt Stowarzyszenie Artystów Austriackich - Secesję.
Jego pejzaże, portrety, alegorie przepełnione są erotyzmem i zmysłowością.
Chciał stworzyć dzieła pozbawione ograniczeń narzucanych przez koncepcje akademickie - i to mu się udało. 
Klimt zmarł w Wiedniu 6 lutego 1918 roku. 

(korzystałam z: http://www.gustavklimt.fineart24.pl/o-artycie) 

środa, 11 lipca 2012

Cytat nie tylko na dziś...

Lubię czasami poczytać mądrości napisane przez księdza Jana Twardowskiego. 
To przecież On powiedział: "Śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą"... .
Ale dzisiaj, przykuły moją uwagę inne słowa tego księdza, poety:
  
"Każde małżeństwo przypomina trzy zakony: na początku franciszkanów, radosnych, zapatrzonych w przyrodę; z czasem - mocnych w słowach i argumentowaniu dominikanów; po latach już tylko kamedułów, przestrzegających reguły milczenia."

Miłego wieczoru... :-)

 

sobota, 7 lipca 2012

Nasza pierwsza rakieta

Może się zdawać, że jestem monotematyczna... ale tegoroczny sezon wiosenno - letni obfituje w ważne wydarzenia sportowe.
A ja jestem fanką pewnych sportów... . I tak, jak piłka nożna w ogóle mnie nie rajcuje, tak tenis ziemny, a i owszem... .
Oglądałam półfinał Wimbledonu, między Agnieszką Radwańską a Angelique Kerber, Niemką pochodzenia polskiego, prywatnie - bliską koleżanką Agnieszki.
I tu, moje uznanie dla obu Pań. Prywatnie - koleżanki, razem robiące zakupy, razem spędzające wolne dni na plaży... . Potrafią oddzielić życie prywatne od... rywalizacji sportowej. Brawo. Nie każdy potrafi.
Wygrała Agnieszka.
I dzisiejszy finał... . Agnieszka Radwańska vs Serena Williams. 
Nasza Isia (mam nadzieję, że panna Agnieszka wybaczy mi to zdrobnienie), zwinna, gibka i niesłychanie wytrzymała zarówno fizycznie jak i psychicznie 23-latka stanęła naprzeciwko cyborga. Stanęła do walki z trzydziestoletnią wytrawną tenisistką, dla której zwycięstwo w Wimbledonie to kolejny etap w paśmie sukcesów, być może... ostatni już... bo wiek, mówi sam za siebie. Kondycja już nie ta... . 
Po pierwszym secie mogło się wydawać, że reszta będzie tylko formalnością, zgodnie z przepowiednią ojca Sereny, ale... drugi set jednak należał do Agnieszki. 
W ostatnim, trzecim secie, cyborg wyciągnął swoją broń... . Ta broń miała wielkie poparcie w... doświadczeniu... . 
Dla mnie, mimo, że Isia nie zdobyła złota, to jednak... zwyciężyła. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

I po meczu ostatnim

Euro 2012 przeszło do historii piłki nożnej. Stadiony opustoszały, hotele, pensjonaty, kluby, puby też... . Europa wyjechała, zostaliśmy... my... . 
Finałowy mecz zakończył się bezapelacyjnym zwycięstwem Hiszpanów. Rozgromili Włochów czterema, pięknie strzelonymi bramkami i to nie z żadnych rzutów karnych, a... no po prostu: w grze. 
Ja wiem, że już pisałam, że się nie interesuję, nie oglądam, nie kibicuję i się nie znam, ale w ósmej minucie meczu, kiedy tak śledziłam te wszystkie akcje, powiedziałam (tu wszyscy moi faceci są świadkami), że Hiszpanie są lepsi i wygrają. Po czym - za sześć minut (dokładnie w czternastej minucie meczu) padła pierwsza bramka.
I niby laik jestem, bo mistrzostwa się skończyły, ja wciąż nie wiem o co chodzi z tym spalonym (i chyba już do końca życia pozostanę w nieświadomości, niekoniecznie błogiej - chociaż, po co mi to do szczęścia), to jednak obserwatorem piłkarskim jestem i wnioski wysnuwać potrafię... .
Po zakończonym meczu, tradycyjnie, jak na cywilizowanych ludzi przystało, członkowie obu drużyn wymienili uściski dłoni i przyjacielskie poklepywanie po ramieniu. Tylko jeden, dwudziestodwuletni pieszczoszek drużyny włoskiej, z obrażoną miną uciekł z boiska... nie dotrzymał obietnicy, którą złożył przed meczem swojemu ojcu... a obiecał, że Hiszpanom strzeli kilka goli... .
Teraz z niecierpliwością czekam na Igrzyska Olimpijskie w Londynie... .