czwartek, 30 grudnia 2010

Sylwester, smok i bąbelki

Każdego roku szli na zabawę sylwestrową. Najczęściej był to bal w jednej z warszawskich restauracji. Kiedy już byli trochę starsi, spotykali się w gronie przyjaciół i znajomych, a zabawa trwała do białego rana. Moi kochani rodzice noc sylwestrową spędzoną w domu uważali za... straconą.
Jutro sylwester. O północy będziemy składać sobie życzenia z nadzieją na ich spełnienie. I niby noc, jak każda inna, a jednak... .
A wszystko zaczęło się od Sybilli, według której koniec świata miał nastąpić w roku tysięcznym. 
Działo się to za czasów panowania papieża Sylwestra II.
To smok Lewiatan, śpiący w podziemiach Watykanu, miał się zbudzić w nocy z 999 roku na 1000-ny rok i ogłosić światu tę straszną nowinę.
Przepowiednia się nie spełniła, a szczęśliwi ludzie radowali się, bawili i świętowali.
Te prawdziwe zabawy na koniec roku są organizowane zaledwie od końca XIX wieku.
A data 1-ego stycznia, to w starożytnym Rzymie była ważnym wydarzeniem. Bowiem od II w.p.n.e. w tym dniu władzę obejmowali nowi konsulowie. Był to też powód do świętowania... .
Szampan na powitanie nowego roku pojawił się dopiero w pierwszej połowie ubiegłego roku. 
A kiedy już szampan będzie w kieliszkach, warto popatrzeć na bąbelki. Jak się unoszą... . Jeśli równo, do góry - nadchodzący rok będzie obfity w zdrowie i szczęście rodzinne. Jeśli będą się poruszać chaotycznie, a bąbelki będą duże - dobra wróżba dla samotnych: zmiany w sferze uczuciowej. Dla osób w stałych związkach to zacieśnienie więzi partnerskich.
Jak widać - nie ma złych wróżb z szampana.
Do siego Roku!

 

czwartek, 23 grudnia 2010

Na Boże Narodzenie i Nowy Rok

Wszystkim moim stałym Bywalcom,
Tym, którzy zaglądają tu często,
również Tym, którzy wpadają tu od czasu do czasu,
oraz Tym, którzy otwierają mojego bloga przez zupełny przypadek,
życzę Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia
miłości, pokoju i spokoju,
a w Nowym 2011 Roku,
zdrowia, zdrowia, zdrowia,
słońca w sercach i na niebie,
nadziei i spełnienia,
oraz wielu wspaniałych chwil.

niedziela, 19 grudnia 2010

"Wróbelek"

Była malutka. Miała tylko 147 centymetrów wzrostu. Jej głos, jakże charakterystyczny, o cudownej barwie z lekką chrypką znają niemal wszyscy. Dzisiaj mija 95-ta rocznica Jej urodzin. 
Edith Giovanna Gassion urodziła się 19 grudnia 1915 roku w Paryżu. Od najmłodszych lat zarabiała śpiewając na ulicy. Tam dostrzegł ją pan Leplee i zaproponował pracę w swoim kabarecie. Występowała pod pseudonimem La Mome Piaf czyli "Wróbelek". Stąd wziął się pseudonim artystyczny Edith Piaf.
Śpiewała głównie romantyczne piosenki. Jej Non, jene regrette rien, czy Padam... Padam albo La Vie en Rose słychać na całym świecie do dziś.
Jej życiowym mottem było: Niczego nie żałuję. I tak żyła.
Zmarła po ciężkiej chorobie w 1963 roku w Grasse. 

środa, 15 grudnia 2010

Smak nalewki

Jeden raz w roku, na imieniny mojego kochanego taty (mamy imieniny "wypadały" podczas wakacji - nie obchodziła ich hucznie, bo goście najczęściej byli na urlopach), mama robiła nalewkę, można rzec, ekspresową. Kilka dni przed świętowaniem, wódkę zalewała syropem pomarańczowym (wtedy dostępnym tylko w Pewexach). Odstawiała w zaciemnione miejsce, dwa razy dziennie delikatnie wstrząsając butelką. Jaka była proporcja syropu do wódki? Nie mam pojęcia. Ale wydaje mi się, że to było tak "na oko" wlewane.
Nalewki znane są już od czasów Hipokratesa. Wszak Hipokras to mieszanka wina, miodu i przyraw.
W nalewkach bardziej liczy się smak niż procenty. Dlatego jest ulubionym napojem pań. Wspaniale pasują do babskich pogaduszek, pite małymi łyczkami. Muszą być koniecznie aromatyczne, aby można było się nimi delektować.
Oprócz walorów smakowych mają również działanie lecznicze, o czym przekonano się w czasach Henryka Walezego.
Nalewki można ogólnie podzielić na owocowe, ziołowe, korzenne i miodowe.
Najwyższa pora na przygotowanie szybkiej (ale nie tak szybkiej, jak mojej ukochanej mamy) nalewki pomarańczowej. Przepis przez lata był przeze mnie udoskonalany, smak osiągnęłam pożądany, a czynię tę nalewkę tak:
Do dużego słoja wrzucam dwa kilogramy obranych pomarańczy (również wypestkowanych), pokrojonych w małe kawałki. Zasypuję szklanką cukru, szczelnie zamykam i odstawiam w ciepłe, ale ciemne miejsce na jeden dzień.
Od czasu do czasu delikatnie mieszam (drewnianą łyżką). 
Następnego dnia wlewam pół szklanki syropu pomarańczowego. Mieszam, zakręcam, odstawiam znowu na jeden dzień.
Kolejnego dnia wlewam półtora litra dobrej wódki (jeśli to ma być wersja "męska" - to litr spirytusu i pół litra wódki) i odstawiam na 5 dni. Dwa, trzy razy dziennie delikatnie wstrząsam.
Cały proces trwa tydzień. Po tym czasie nalewkę rozlewam do butelek przez lejek i bardzo gęste sitko. Nalewkę podaję w karafce, serwując w małych kieliszkach. 
Gdyby ją teraz "nastawić", to na Święta - jak znalazł. 

sobota, 11 grudnia 2010

Sto lat...?

Dokładnie rok temu "popełniłam" pierwszy wpis na tym blogu. Nie wiem, czy jest tradycją obchodzenie urodzin bloga, jeśli nie, to jestem pierwsza.
Rok temu rozpoczęłam moją przygodę z blogiem, wyjaśniając czytelnikom kurzych bazgrołków dlaczego to są kurze bazgrołki i co ma do tego gallus gallus domesticus.

Nie wiem, czego mogłabym życzyć sobie? Blogowi? Stu lat? Chyba nie. Trochę za długo. Ale na pewno mogę sobie życzyć wielu wiernych czytelników i aby każdy znalazł tu coś dla siebie oraz wielu wrażeń z lektury.
A po cichutku sobie dzisiaj śpiewam: "Sto lat, sto lat, niech żyje...".

piątek, 10 grudnia 2010

Przytul mnie Morfeuszu

Spojrzałam na zegarek. Była trzecia nad ranem (albo, jak kto woli: w nocy). Dom pogrążony we śnie. Słyszę miarowy oddech domowników, nie wyłączając przeokrutnego chrapania psa. Przewracam się z boku na bok. Mnóstwo myśli kłębi się w głowie. Nie, nie zasnę. Znowu to samo, jak każdej nocy. Staram się nie myśleć, ale jak można nie myśleć? Zaraz, a jak nazywał się ten aktor, który partnerował Audrey Hepburn w "Rzymskich wakacjach"? Gary Cooper? Nie. A może Cary Grant? No skąd! Patrzę na zegarek: wpół do czwartej. Zwariuję. Muszę sobie przypomnieć. Przecież grał główną rolę w "Zabić drozda"... . W myślach przelatuję alfabetycznie wszystkich aktorów... . Nie zasnę, póki sobie nie przypomnę. Za dziesięć czwarta... Gregory Peck! Natręctwo myśli? Zasypiam... . 
Zaburzenia snu, a szczególnie kłopoty z zasypianiem to zmora bardzo wielu osób. Cierpią na tę dolegliwość szczególnie kobiety w moim wieku, czyli mniej więcej "półwieczne". To "wspaniały dodatek" do naszego stanu. Co robić, aby złagodzić objawy? Na pewno nie faszerować się chemią. 
Przede wszystkim - zadbać o sypialnie. Kolory ścian powinny być w spokojnej, ciepłej tonacji. Łóżko - wygodne. Pomieszczenie - dobrze wywietrzone. Zimą zaopatrzmy sypialnie w nawilżacz powietrza. 
Ostatni posiłek zjadamy co najmniej trzy godziny przed pójściem spać. I powinien to być posiłek lekkostrawny. 
Wieczorem bierzemy relaksującą kąpiel z olejkami eterycznymi.
A przed spaniem możemy zafundować sobie herbatkę z melisy. Na zaburzenia snu pomocny są również kwiat czarnego bzu, ziele wiesiołka, czerwona koniczyna.
Dobranoc... .



piątek, 3 grudnia 2010

Buźka na mrozie

Przyszły pierwsze mrozy i chyba tak szybko nas nie opuszczą. Przywdziewamy ciepłe okrycia, buty, czapki, rękawiczki, a twarzy - zostaje naga. Ubierzmy ją... .
O pielęgnacji twarzy zimą pisałam już rok temu, ale przypomnieniom nigdy dość.
W okresie zimowym gruczoły łojowe, które wytwarzają sebum, są osłabione. Dlatego skóra twarzy szybciej i łatwiej wysusza się.
Do tego zimowe promienie słoneczne, niska temperatura, mroźny wiatr i śnieg dodatkowo ją wysuszają. 
Dlatego zimą szczególnie należy dbać o twarz.
Przede wszystkim, jeśli twarz myjemy wodą to pamiętamy, aby woda była naprawdę dobra, lub mineralna albo też przegotowana. Twarzy nie myjemy mydłem, ale tylko środkami do tego przeznaczonymi (kostki, pianki, żele itd). 
Przed wyjściem z domu koniecznie nakładamy na twarz krem ochronny, a na usta balsam ochronny.
Słowo o kremie ochronnym: powinien zawierać przede wszystkim filtry przeciwsłoneczne UVA i UVB. W jego składzie powinny się znaleźć składniki odżywcze i mikroelementy, składniki zapobiegające utratę wody (np. lipidy), składniki witaminowe (witamina A, czyli tzw. retinol i witamina C), składniki wzmacniające ( np. rutin) oraz składniki natłuszczające (np. masło Shea czyli inaczej zwane masło Karite, przeznaczone również dla alergików).
Wychodząc na mroźne, zimowe powietrze wybieramy kremy tłuste lub półtłuste. I pamiętamy, aby po powrocie do domu natychmiast ten krem zmyć, a nałożyć na twarz krem nawilżający. 
A wieczorem możemy nałożyć na twarz domowej roboty maseczkę, która nawilży i wygładzi skórę twarzy.  Żółtka jaj mieszamy z sokiem z cytryny i kładziemy na 10 minut na oczyszczoną twarz, lub płatki owsiane wymieszane ze słodką śmietanką. Obie maseczki są tak samo skuteczne i proste w przygotowaniu.

niedziela, 28 listopada 2010

Tradycja wianka adwentowego

W pierwszą niedzielę adwentu, roku pańskiego 1839, pewien ewangelicki pastor i nauczyciel, dyrektor przytułku dla sierot, z ogromną troską myślał co zrobić, aby biednym podopieczny stworzyć choć po części rodzinną, przedświąteczną atmosferę. Tego dnia, razem ze swoimi wychowankami, ksiądz Hinrich Wichern, bo o nim mowa, zapalił pierwszą świecę adwentową na drewnianym, dużym kole. Natychmiast wytworzył się nastrój skłaniający do modlitwy.
Na kole były również 24 mniejsze świece, które kolejno zapalali podopieczni księdza. I tak - do Wigilii.
Z czasem koło przystrojono gałązkami jodły. Z czasem również, ksiądz Wichern zmniejszył liczbę świec na wianku adwentowym do czterech.
Tradycja szybko została przyjęta w ewangelickich rodzinach, szczególnie na północy Niemiec. W latach dwudziestych ubiegłego wieku, zwyczaj ten przyjął się również wśród katolików. W Polsce znany jest od 1925 roku.
Zapalenie pierwszej świecy oznacza czuwanie w gotowości na przyjście Chrystusa. W drugą niedzielę, zapalona świeca symbolizuje naszą wiarę. Trzecia odnosi się do radości króla Dawida, celebrującego przymierze z Bogiem. Ostatnia zapalona świeca symbolizuje nauczanie proroków głoszących przyjście Mesjasza. 
W Wigilię, palące się wszystkie świece symbolizują bliskość nadejścia Jezusa. To światło świec, to po prostu nasza nadzieja.
Dzisiaj, w pierwszą niedzielę adwentu, zapalamy pierwszą świecę na wianku adwentowym. A mnie, koło serca robi się tak miło, ciepło, na myśl o zbliżających się Świętach Bożego Narodzenia.
za: Wikipedia
 

poniedziałek, 22 listopada 2010

Na głupotę - zapalenie gardła

W domu nie było nikogo. Ja, akurat ze świeżo umytą głową. I pies, że akurat teraz to on musi. Błagalne spojrzenie (zupełnie jak słynny wzrok Kota w Butach ze Shreka) i moja decyzja. Wychodzę. No, co mam zrobić? A nie było to wcale lato, tylko wtorek czy środa ubiegłego tygodnia... .
Nie wiem, jak to nazwać: "bohaterstwo" powiązane z bezdenną głupotą.
Rezultat: od czwartku leżę w łóżku z temperaturą i przeokrutnym bólem gardła. Migdał spuchł jak bania, mam kłopoty z przełknięciem zwykłej herbaty, nie mówiąc o czymkolwiek innym (to akurat nie problem, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - może chociaż z kilogram stracę?).
Do lekarza ani mi się śni jechać, no chyba, że będzie już baaardzo źle. Póki co, kuruję się domowymi sposobami.
I przypomina mi się moja ukochana mama, która broniła całą naszą rodzinę przed antybiotykami. Ja też kontynuuję tę "tradycję".
Przede wszystkim - ciepłe łóżko. Szyja zasłonięta. Tabletki na ból gardła - niestety obowiązkowe. Jest ich całe mnóstwo - nie będę w tym miejscu robić reklamy jednej, mojej od lat ulubionej marce.
Herbata czarna (choć na codzień takowej nie piję) z cytryną i z miodem. Popijam cały dzień.
Oczywiście niezawodny, wspaniały, pachnący rosół. Ciepły, ale nie gorący - bo podrażnię i tak bolący migdał.
Co godzinę płuczę gardło ciepłym naparem z rumianku, szałwii i kilku listków świeżej mięty. Oooo, co za ulga.
Całe mnóstwo cytrusów i jabłek.
A jeśli ktoś bardzo lubi - to polecam syrop z cebuli.
Ja już bardziej preferuję maleńką kanapeczkę z białej bułki z masłem i wyciśniętym na to ząbkiem czosnku. Tak, dla odkażenia całego organizmu. Oczywiście czosnek w tym samym czasie je cała rodzina.
No i leżę w łóżku, czytam obowiązkowo dobrą książkę i daję się rozpieszczać. I mimo, że dobrze mi się dzieje, nie westchnę: "chwilo trwaj".
 

środa, 17 listopada 2010

Dzień żaka

W 1939 roku w Pradze, studenci protestowali przeciwko wkroczeniu sił faszystowskich do Czechosłowacji. To były krwawe manifestacje. Zostały stłumione. Ponad tysiąc studentów trafiło do obozów koncentracyjnych. 
Dwa lata później, International Students Council w Londynie, oficjalnie ustanowił dzień 17 listopada Międzynarodowym Dniem Studenta. Dzisiaj ponad 60 państw obchodzi to święto. A w trzech krajach: w Grecji, Czechach i Słowacji ten dzień jest dniem wolnym od zajęć.
W Rosji, dzień studenta obchodzony jest 25 stycznia. To dzień, w którym szczególnie kościół prawosławny czci świętą męczennicę Tatianę. To ona jest patronką studentów. 

Wszystkim studentom, a szczególnie temu jednemu (wybaczcie proszę tę dygresję - serce matki) życzę wytrwałości w dążeniu do celu i cierpliwości na trudnej drodze naukowej.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Ciasto jogurtowe po mojemu

Ile czasu można piec to samo? Ostatnio wciąż był piernik "na tapecie". W sobotnie popołudnie przeglądnęłam moje przepisy, które to spisuję od wielu, wielu lat. I doznałam niemalże olśnienia: tak! Ciasto jogurtowe. 
Moja ukochana mama nigdy, ale to przenigdy nie piekła ciast, do których dodaje się proszek do pieczenia. Ciasto musiało być drożdżowe. 
Mnie, wstyd się przyznać, drożdże, ich zapach, przyprawiają o "instynkt wymiotny". Chociaż, produkt finalny, nie powiem, nie powiem... zjem z przyjemnością.
Ciasto jogurtowe (a może placek, czy też babka), najlepiej smakuje dnia następnego. O czym się dzisiaj, podając do południowej kawy, przekonałam.
Przepis:
4 jajka ucieram ze szklanką cukru i jednym małym opakowaniem cukru wanilinowego. Aż będzie prawie biała masa. Dodaję pół kostki rozpuszczonego i przestudzonego masła. W dalszym ciągu ucieram. Teraz wlewam jogurt naturalny - prawie cały duży pojemnik (ok. 250 ml). Znowu mieszam (wciąż mikserem). Dodaję kilka kropli esencji waniliowej (w zastępstwie może być migdałowa). Mieszam. W końcu powoli dosypuję 2 szklanki mąki wymieszane z dwiema łyżeczkami proszku do pieczenia. Tę masę przelewam do wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą (dla obrzydliwych: mąką) podłużnej foremki.
I do piekarnika rozgrzanego do 190 st., na 45 minut. Po tym czasie, patyczek powinien być suchy. U mnie - był. 
Zostawiam do wystygnięcia. Z trudem... . 
A kiedy jest już zupełnie zimny, wyciągnięty z foremki, resztki, które zostały, zawijam w folię. Następnego dnia jest naprawdę lepszy... .

 

wtorek, 2 listopada 2010

Zaduszki

Nie było takiej możliwości, żeby nie pojechać na oba cmentarze. I to koniecznie pierwszego listopada. Moja ukochana mama budziła nas o siódmej rano. Śniadanie już było naszykowane. Wyjątkowo do picia dla mnie - kakao. Gorące. Rodzice, jak zwykle pili herbatę z cytryną. A tak na marginesie - nie wiem skąd mama brała w tych okropnych czasach te cytryny... . 
Po śniadaniu już nie było czasu na kawę, taką świąteczną, "zasiadaną" wspólnie w salonie. 
Za chwilę we troje siedzieliśmy w samochodzie. Rozpoczynała się jazda na cmentarze. Długi czas jeździliśmy tylko na Bródnowski. Później jeszcze na Północny. Koniecznie jednego dnia. Żeby nikt nie poczuł się opuszczony, zapomniany.
Korki były już wtedy. Odwieczne kłopoty ze znalezieniem parkingu dla samochodu. 
Pamiętam donice z chryzantemami, znicze... . 
- A zapałki wziąłeś? - pytała mama.
- Tak, tak, mam. - odpowiadał tata.
Później jeździłam już tylko sama z mamą... .
Teraz, nie mam takiej możliwości, w tym dniu, pojechać na groby rodziców, dziadków.  W Dzień Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny razem z moimi najbliższymi wspominamy tych, którzy odeszli. Przywołujemy ich obraz, zatarty przez czas. I znowu wraca ta myśl, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś... .

sobota, 23 października 2010

Książka przeczytana (cz.V)

Brak dostępu do internetu czasami bardzo jest potrzebny... .
Ja mam wtedy więcej, dużo więcej czasu na sprawy "inne". Nie piszę wtedy tak dużo, nie doradzam, a... czytam.
Tadeusz Dołęga Mostowicz urodził sie w 1898 roku w Okuniewie. Jego ojciec był prawnikiem, matka zajmowała się wychowywaniem jego i jeszcze dwójki dzieci.
Dołęga Mostowicz studiował na Uniwersytecie w Kijowie. Wojna naruszyła porządek panujący w rodzinie.
Swoją karierę Dołęga Mostowicz rozpoczynał jako zecer w pewnej redakcji, później był gońcem, w końcu dziennikarzem. Aż w końcu stał się pisarzem. W dodatku bardzo popularnym.
Napisał kilkanaście powieści. 
Kobiety go uwielbiały. I uwielbiały go czytać. Bo Dołęga Mostowicz pisał głównie o kobietach silnych, wyzwolonych.
Chociaż... nie zawsze.
Przeczytałam jego mniej znaną powieść zatytułowaną Świat pani Malinowskiej. 
I przyznam się, że czytałam tę książkę "na raty". Główna postać, pani Bogna, jaki piszą recenzenci: "wytworna kobieta", ulokowała swoje uczucia, jak to w życiu bywa, nie w tym mężczyźnie, w którym powinna. Nazywany przez nią Ew był wprawdzie bardzo przystojnym, ale cynicznym i wyrachowanym, pozbawionym skrupułów młodym człowiekiem. Bogna, w imię miłości wybacza mu wszystko. I niechybnie kroczy drogą zmierzającą do zguby i zatracenia. 
Książka na pewno warta jest przeczytania.
Tadeusz Dołęga Mostowicz nigdy się nie ożenił. Zginął we wrześniu 1939 roku w przededniu swoich zaręczyn. 
Słynny jest jego aforyzm: Są trzy rzeczy wieczne: wieczne pióro, wieczna miłość i wieczna ondulacja. Najtrwalsze z tego wszystkiego jest wieczne pióro. 

 

środa, 6 października 2010

Uczta

Złożona niemocą prawie grypową, trzeci dzień w łóżku polegując, mając w sypialni cudowny wynalazek, jakim jest telewizor oddaję się bez reszty uczcie duchowej. Codziennie, w dwóch sesjach, śledzę zmagania pianistów w pierwszym etapie XVI Konkursu Chopinowskiego, który, jak zwykle odbywa się w Warszawie. Ale, nie jak zwykle, a chyba po raz pierwszy transmitowany jest przez naszą rodzimą TV.
Ach, co za uczta duchowa! Jakie emocje! 
Bez końca mogę słuchać mojej ukochane Etiudy C-dur op.10 nr 1.
Wiem, że nigdy jej nie zagram. Brak mi  talentu, techniki i wszystkiego, czego potrzeba, aby ją zagrać. Ale słuchać jej mogę bez końca. Na moje szczęście, wielu pianistów wybrało właśnie ją do zaprezentowania swoich umiejętności wirtuozowskich. 
Jutro ostatni dzień przesłuchań pierwszego etapu. Jeden dzień przerwy i zaczyna sie prawdziwa walka.
Mam swoich faworytów. Jest wśród nich jeden Rosjanin i jeden Japończyk.
I oczywiście trzymam kciuki za naszą reprezentację - siedmioro wspaniałych pianistów.

 

sobota, 2 października 2010

Anioł Stróż



Obrazek z wizerunkiem Anioła Stróża towarzyszył mi od dzieciństwa. Obok ryngrafu z Matką Boską, nad moim łóżkiem wisiał obrazek z Aniołem Stróżem.
Chyba pierwszą modlitwą, jaką mnie nauczyła moja kochana mama, była modlitwa, zaczynająca się od słów: Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój... .
I teraz, codziennie modlę się do mojego Anioła Stróża, prosząc o opiekę i o wyproszenie łask u Boga.
Bo przecież Anioł Stróż jest istotą duchową, pośredniczącą między nami i Bogiem.
Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Święto w kalendarzu na dzień 2 października jednak wyznaczył ostatecznie Leon XIII.
Wspomnijmy dzisiaj naszych Aniołów Stróżów, wszak dzisiaj przypada Ich święto.

niedziela, 26 września 2010

Rzecz o mleku

Codziennie rano, przede wszystkim czesała się przed lustrem, zakładała szlafrok i pewnym krokiem szła do drzwi wejściowych. Mama wiedziała, że za drzwiami, koło wycieraczki (przez warszawiaków nazywanej również słomianką), stoi litrowa, szklana butelka mleka, ze  złotym lub srebrnym kapselkiem (w zależności od tego, czy chude czy tłuste było mleko). Dzień w moim rodzinnym domu rozpoczynał się mlekiem i również takim kończył. Wieczorem, każdego dnia, tata przynosił mi do łóżka kubek gorącego mleka do wypicia, z nieustannym sloganem:
- Szklanka mleka dla ucznia.
Mleko uwielbiałam i uwielbiam do dzisiaj. Moim synom, "starym koniom", kiedy mają swoje problemy i nie mogą zasnąć, zalecam szklankę gorącego mleka przed snem. Pomaga jak najlepszy balsam.
A jednak dietetycy biją na alarm: mleko przeznaczone jest tylko dla małych dzieci. Jest niezdrowe, to wręcz trucizna... .
Jeden litr mleka zawiera 12 g wapnia. To dzienna porcja dla dorosłego człowieka. Ten wapń jest przyswajany w powiązaniu z kazeiną i laktozą.  Mleka zawiera też wysokowartościowe białka i tłuszcze. Białko zawarte w mleku jest lepiej przyswajane niż białko roślinne. Ponadto mleko zawiera witaminę A, B2, D, E i K oraz całą listę związków mineralnych.
Ale - jeszcze słowo o wspomnianej przeze mnie wyżej laktozie:
Dietetycy odradzają picie mleka twierdząc, że osoby dorosłe wykazują nietolerancję laktozy. Takie osoby powinny pić nie mleko, a jego przetwory (czyli kefir, jogurt).
Badania wykazują, że 30 procent Polaków nie toleruje laktozy. A reszta?
To nietrawienie tego cukru, spowodowane jest albo indywidualną dietą w dzieciństwie, albo ukształtowanymi przez wieki nawykami żywieniowymi (jak na przykład Chińczycy). 
Żaden żyjący ssak podobno, oprócz człowieka, nie pije mleka jako dorosły osobnik... .Mój pies pije mleko codziennie, dwa razy dziennie, ma jedenaście lat, jest zdrowy, ma piękną sierść, a w oczach ma radość życia... .
Pić czy nie pić - parafrazując Shakespeare'a - oto jest pytanie.

czwartek, 23 września 2010

Już jesień...


Jesień
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria

Gąszcz złotoblady
jak zeschły wieniec dębowy,
jak stos listów pełnych miłości i zdrady,
o których już nie ma mowy. -
Obręcze gałęzi płowych
wiążą się w koszyk złoty -
Tam sarny wstają z klęczek, tu szeleszczą sowy
i wiewiórki wyskakują jak z groty.
Orzechy potrójne zwisają jak z półek,
słońce jak driada przemyka się schylone,
a fauny wabią w tę i w tę stronę,
naśladując głosy kukułek.
Na niespodzianej i okrągłej łące
stanęła sama jesion w amazonce czarnej,
w woalce bladej -
i wsparta na klaczy swej złotogniadej,
oczami zranionej sarny
patrzy na liście lecące - - -
Zdejmuje złoty trykom, patrzy na zegarek
wstrząsa obcięte włosy, malowane henną,
i zaciska powieki fiołkowe i stare
i płacze rosą jesienną. 

 

środa, 15 września 2010

Nowe doświadczenie

Chyba ze dwa, czy trzy lata temu, na szyi, pokazała się maleńka brodawka. Ot, taka zwykła, jakich każdy ma "od metra". Tworzą się podczas obcierania skóry o... skórę. Kiedyś miałam taką w zgięciu łokcia, zniknęła, teraz pojawiła się na szyi.
Chyba podczas snu musiałam zadrapać się paznokciem. Dość, że zaczęło boleć przy każdym poruszeniu. I zaczęło czerwienić się. Moi faceci kategorycznie zażądali, abym poszła do dermatologa.
Poszłam. Najpierw moja pani dermatolog mnie nie poznała. Zwyczajnie. Diametralnie zmieniłam fryzurę i kolor włosów, od czasu, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. A, że zmieniłam wygląd na bardziej korzystny, od momentu, kiedy sobie mnie pani doktor przypomniała, jakby przestała być miłą. Normalne. Tylko nasze prawdziwe przyjaciółki przecież cieszą się, gdy zmieniamy swój image na młodszy... .
Gdy wyłuszczyłam, w czym rzecz, podeszła, obejrzała i stwierdziła: "A, to zaraz to obetniemy".
Wszystkie pchły na mnie wyzdychały... . Jak to: "obetniemy"? Czy ta młoda, piękna i doświadczona pani doktor, do której mam zaufanie, weźmie ot tak, jakiś majcher i: ciach?
Przez chwilę chciałam uciec. Ale - dokąd?
Pani doktor wyszła z gabinetu zostawiając drzwi szeroko otwarte. Usłyszałam: elektrokoagulacja.
To nie dość, że majcher, to jeszcze pod prądem? O, nie. Na to nie pozwolę... .
- Zapraszam panią - usłyszałam.
Uciekać nie wypadało... .
Więcej było przygotowań do tego mini-zabiegu niż całego działania. W końcu, jak kot Dżinks, mogłam stwierdzić: "czuję zapach palonej sierści"...
Tu mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością: człowiek uczy się całe życie. Wiem, że elektrokoagulacja może nie jest największą pieszczotą, jaką można sobie wyobrazić, ale na pewno można ją przeżyć. No, a teraz, z plastrem na szyi wyglądam, jakbym miała spotkanie z wampirem. Ale, to szczegół.

poniedziałek, 13 września 2010

Niekompetencja

Niekompetencja pewnego operatora, który zaopatruje mnie w internet i nie tylko, osiągnęła szczyt. A my, domownicy, którzy z usług tego operatora korzystamy (lub próbujemy korzystać), straciliśmy cierpliwość... . Od blisko miesiąca mam "pływający" internet, za który płacę tyle samo, gdybym miała "nie pływający". Czyli stały. Problem jest w tym, że operator nie ma swoich, stałych monterów tudzież innych "fachmanów", ale to fachowcy z różnych firm. Mniejszych i większych, lepszych i gorszych. I tak co tydzień przychodzi inny pan, z innej firmy, twierdząc, że tamci, co byli to idioci. I na tym stwierdzeniu się kończy. Mądry pan chodzi po domu, kręci głową i mówi, że on nic tu nie zrobi, bo potrzebny jest jeszcze jeden. Ale, we dwóch, to oni ho, ho, ho! I wypisuje jakąś makulaturę, zabiera się i... za tydzień przychodzi inny pan.
Dzisiaj moja lepsza połowa, po raz kolejny zatelefonował do operatora. I powiedział, bardzo zresztą grzecznie, co o tym myśli. Obiecali się odezwać. Jednak zamiast prób naprawienia błędu, zatelefonowała jakaś pani z propozycją przeprowadzenia "wywiadu" czy też raczej ankiety. Nie trudno się domyśleć, że na wszystkie zadawane pytania, moja lepsza połowa odpowiedział: "nie".
A operator jak milczał, tak milczy... .
Nie mniej jednak baaardzo się cieszę, że mogłam się z Wami podzielić moją myślą. Cóż, widać, człowiek nie tylko do dobrego szybko się przyzwyczaja.


czwartek, 9 września 2010

Wspominam...

Zawsze telefonowała do mnie koło południa. Albo zaraz po. Nigdy wcześniej. Włączyłam mój telefon komórkowy. Dostałam wiadomość, że telefonowała tuż po dziesiątej rano. Wiedziałam, że się stało... .
Ojciec mojej Przyjaciółki był moim "drugim Tatą". Był wspaniałym, prawym człowiekiem. I mimo, że przecież i Jego trzy kobiety: żona, córka i wnuczka i ja, taka "przyszywana córka" wiedziałyśmy, że to niechybnie nastąpi, nastąpiło... za wcześnie.
I tak, kiedy odchodzi nagle - nie nagle bliska osoba, to to odejście nigdy nie jest w porę. Bo przecież chcieliśmy, żeby ta osoba  była, żeby jeszcze z nami pojechała do... , żeby jeszcze raz poszła w jakieś szczególne, zapamiętane miejsce, żeby jeszcze raz powiedziała..., żeby nakrzyczała, bo... , żeby spojrzała, żeby zrobiła jeszcze jeden, ostatni raz ten gest... .
I już wiadomo, że nie pojedzie, nie pójdzie, nie spojrzy, nie powie... .

 

sobota, 4 września 2010

Prezent

Czekałam kiedyś na przesyłkę. To był prezent od mojej lepszej połowy. Razem wybraliśmy, skonsultowaliśmy "za" i "przeciw". Ale, problem był z tym, że owo "coś" dużo ważyło. A transport miał być - przez całą Polskę. No więc kurier. Obdzwoniłam, ceny - jak na kuriera przystało - wysokie. 
Otóż zastanowiła mnie oferta jednego, z rodzimych naszych kurierów: do pięćdziesięciu kilogramów - przyjmują paczki do transportu, bez problemu. Powyżej pięćdziesięciu - nie ma takiej możliwości... . Dopiero... od stu kilogramów - towar przewożony jest na palecie.
Polska to jest bardzo dziwny kraj... . I mimo, że już żyję na tym świecie ponad pół wieku, jestem wciąż zaskakiwana różnymi absurdami. Polska, to jest naprawdę bardzo dziwny kraj... .

czwartek, 26 sierpnia 2010

Książka przeczytana (cz.IV)

Katarzyna Grochola, której jestem rówieśniczką, urodziła się w Krotoszynie. Jest pisarką i dziennikarką. Książka, o której chcę napisać, a którą przeczytałam jednym tchem, jest Jej dziewiątą powieścią po: Przegryźć dżdżownicę, Nidy w życiu, Serce na temblaku, Ja wam pokażę, Osobowość ćmy, A nie mówiłam, Trzepot skrzydeł i Kryształowy anioł.
Napisała również 3 zbiory opowiadań, 2 wywiady-rzeki z psychoterapeutą Andrzejem Wiśniewskim, kilka sztuk teatralnych i telewizyjnych.
Każde zdanie, o którym piszę, miało miejsce. Każda osoba, o której piszę, istniała naprawdę. Każda moja miłość, była prawdziwa. To cytat z Jej książki Zielone drzwi.
To książka biograficzna, napisana ręką, moim zdaniem, mistrzyni słowa pisanego. Wspaniała opowieść o dziewczynie, takiej ot tu, z sąsiedztwa. O beztroskim dzieciństwie, szczęśliwych latach szkolnych, o dorastaniu i w końcu o dorosłości. O trudnych chwilach w życiu, o trudnych decyzjach, miłości i o życiu.
Pani Katarzyno, czekam na następne Pani powieści.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Do wód...

Zarówno w moim rodzinnym, jak i moich dziadków domu, na poczesnym miejscu w kuchni stały butelki z wodami Zubera czy Jana. Dziadziuś, babcia, moja mama (tata takich "rzeczy" nie pił) raczyli się tymi "trunkami" niemal codziennie, w odpowiednich porach dnia, odpowiednich temperaturach wody i oczywiście odpowiednich ilościach. 
Woda mineralna to naturalna woda wzbogacona w znacznym stopniu solami mineralnymi w postaci jonów, przy czym stężenie musi wynosić co najmniej 1 gram na litr.
Istnieje podział wód ze względu na ich mineralizację, lub na skład chemiczny. 
Odmianą wód mineralnych są wody lecznicze. Zawartość minerałów decyduje, w jakich schorzeniach dana woda ma nam pomóc.
W Polsce lecznicze właściwości uzdrowisk znane były już w średniowieczu, lecz prawdziwy ich rozwój nastąpił na przełomie XVIII i XIX wieku. 
Uzdrowiskami nazywamy miejscowości posiadające oprócz sprzyjających lecznictwu warunków klimatycznych i środowiskowych również zasoby naturalne, czyli między innymi wody mineralne. 
W naszych, rodzimych uzdrowiskach znajdziemy wody chlorkowo-sodowe, wodorowęglonowe, siarczkowo-siarkowodorowe, radoczynne i termalne.
A kuracja pitna zwana krenoterapią jest ważnym działem balneoterapii. Wymaga ona systematyczności, ale stosowana prawidłowo, wywiera dobre działanie miejscowe i ogólne. Szczególnie uzupełnia niedobory mikro- i makroelementów.
Do wód Panie i Panowie!

sobota, 7 sierpnia 2010

Beta karoten i marchewka

Lato w pełni. Połowa wakacji minęła. I cześć z nas już jest po urlopie. Inni dopiero się wybierają, a jeszcze inni urlopu w tym roku nie planują. A pokazać się na ulicy trzeba, w pracy trzeba, wśród znajomych również. I nikt nie chce wyglądać jak dziecko młynarza (z szacunkiem pełnym dla młynarzy). 
Można wybrać kremy opalające, balsamy brązujące, solaria.. . Już pisałam o tym. I mimo, że lato już osiągnęło swoje apogeum, że czasami wydaje się, że słońce już tak nie grzeje jak dwa tygodnie temu, a noce są dużo chłodniejsze, to jeszcze warto powalczyć o ciut opalenizny na skórze. 
Najprościej zaopatrzyć się w kapsułki z beta karotenem. Zażywając je regularnie, codziennie, po pewnym czasie zauważymy, że nasza skóra przybiera kolor brązowo-pomarańczowy. 
Poniżej - kompendium wiedzy w pigułce - co powinniśmy wiedzieć o beta karotenie:
Beta karoten to związek wyjściowy (czyli prekursor) witaminy A, który gromadzi się w naskórku. Zgromadzony, nadaje skórze kolor opalenizny - brązowo-pomarańczowy odcień. 
Ale, beta karoten, przede wszystkim, chroni nas przed wolnymi rodnikami. Tu należy pamiętać, że ilość wolnych rodników wzrasta w naszym organizmie, pod wpływem działania promieni UV.
Beta karoten ma również zbawienny wpływ na narząd wzroku jak również na układ immunologiczny.
Ale, zamiast łykać tabletki, lepiej jeść warzywa żółte i pomarańczowe: marchew, pomidory, paprykę, dynię, morele, brzoskwinie, nektaryny, melon, śliwki i wiśnie. Beta karoten znajdziemy również w zielonych warzywach liściastych: sałacie, brokułach, kalafiorze, szpinaku, cykorii, kapuście włoskiej, jarmużu, groszku zielonym, szparagach, liściach buraka i rzepie.
Jeszcze tylko dodam, że beta karoten (tak jak i witamina A) jest rozpuszczalny tylko w tłuszczach. Wystarczy dodać trochę masła, oliwy lub... tłustego, żółtego sera.

sobota, 31 lipca 2010

Wspomnienie

W ostatnich dnia odeszły dwie niezapomniane gwiazdy polskiej muzyki rozrywkowej.
Trzy dni temu, we środę, odeszła Kasia Sobczyk (Kazimiera Sawicka), piosenkarka śpiewająca w okresie big-beatu. Była wokalistką zespołów: Biało-Zieloni, Lelum Polelum, Czerwono-Czarni, Wiatraki.
Jej przeboje nucę do dzisiaj: O mnie się nie martw, Nie wiem czy warto, Nie bądź taki szybki Bill, Trzynastego, Biedroneczki są w kropeczki.



Wczoraj odeszła Gayga (Krystyna stolarska). Niepokorna gwiazda polskiej muzyki lat osiemdziesiątych,  z pogranicza rocka, popu i bluesa.  Występowała w zespołach Amazonki, Pro Contra oraz Blues and Rock. 
Jej największe przeboje, to Ostatni singiel, Jeszcze godzin tyle, Graj, nie żałuj strun.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Ania-Hania

Anna (Hanna) to imię, wywodzące się z hebrajskiego słowa hannah, a oznacza: łaska lub wdzięk, czy też pełna łaskawości i wdzięku. 
Imię to nie ma odpowiednika w formie męskiej, ale za to w żeńskiej - aż nadto!
A oto niektóre zdrobnienia (również staropolskie) i przekształcenia:
Annusza, Hannusza, Anula, Anuchna, Hanula, Hanuchna, Hania, Ania, Anka, Hanka, Andzia, Anusia,
i pochodne formy: Aneta, Anita, Anika.
Z tym imieniem związane są oczywiście przysłowia:
- Od świętej Anki (Hanki) - chłodne wieczory i zimne poranki,
- Święta Hanna - to już jesienna panna.
Najpopularniejszym dniem imienin jest 26 lipca.
Wszystkim moim Imienniczkom, czytającym kurze bazgrołki życzę wszystkiego, co najlepsze.

 

piątek, 16 lipca 2010

Kurki, kureczki...

Dzisiaj będzie o grzybach. Nie o moich pobratymcach.
Na grzybach się nie znam, nie potrafię też ich zbierać. Nigdy mnie to zresztą nie pociągało, chodzenie z nosem przy ziemi i wypatrywanie pod krzaczkami malutkich kapelusików. Jestem, niestety za wysoka i mam kłopoty z kręgosłupem. Tę przyjemność zostawiam innym, bardziej sprawnym fizycznie ode mnie (o co nie trudno) i znawcom tematu. 
Pokazały się kurki. Grzybki. Na bazarku. Nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności. I zrobiłam:
Kilogram kurek czyszczę bardzo dokładnie. Później płuczę w letniej wodzie, dwukrotnie, w głębokiej misce, aby piasek opadł na dno. Do trzeciego płukania wsypuję trochę soli, zostawiam na 5 minut. Wtedy mam gwarancję, że blaszki "pootwierały się" i grzyby są dokładnie oczyszczone.
Wyjmuję je ostrożnie na sitko, wykładam na ręcznik papierowy.
W międzyczasie cztery cebule kroję drobno i przesmażam na maśle, aż się zeszklą. Przekładam do dużego garnka.
Na suchej, rozgrzanej patelni "suszę" grzyby ze wszystkich stron. Puszczają sok. Czekam, aż odparują. I do garnka z cebulką.
Podlewam pół na pół wodą i białym, wytrawnym winem, dodaję kilka ziaren ziela angielskiego, trzy listki laurowe, trochę pieprzu, soli (lub vegety) i duszę, około godziny na maleńkim ogniu. Na koniec dodaję śmietanę 12-sto procentową, uprzednio rozrobioną z "sosem" spod grzybów. 
Podaję z młodymi ziemniakami z wody, wszystko obficie posypując koperkiem.

czwartek, 15 lipca 2010

Kalendarzowa kartka

O kalendarzach można by pisać długo. Przypomnę tylko, że słowo kalendarz pochodzi od greckiego kaleo, co znaczy "zwołuję". Na początku każdego miesiąca, rzymscy arcykapłanie zwoływali mieszkańców i ogłaszali im długość miesiąca oraz wszystkie święta, jakie w danym miesiącu będą obowiązywać. Te dni świąteczne oraz fazy księżyca zapisywano w calendarium.
Tak, na przestrzeni wieków, kalendarz zmieniał się. 
Ja dzisiaj chciałabym się na chwilę zatrzymać przy pewnym nieco odmiennym kalendarzu. To Kalendarz Świąt Nietypowych. Został stworzony podczas I wojny światowej, przez siły Ententy, jako środek walki psychologicznej z Cesarstwem Niemiec. Założenie było proste: dużo świąt, aby ludzie świętowali często i długo. Przez to - osłabić ich wolę walki.
Oficjalnie to chyba najgłupszy kalendarz z najgłupszymi świętami świata. Te święta nie zostały przyjęte do zwykłych kalendarzy.
I tak w lipcu:
1-ego: Światowy Dzień Architektury,
2-ego: Dzień Dziennikarza Sportowego,
7-ego: Dzień Spółdzielczości,
11-ego: Światowy Dzień Ludności,
...
23-ego: Dzień Włóczykija,
24-ego: Dzień Policjanta,
25-ego: Dzień Narkomanów,
aż w końcu
30-ego: Dzień Koziczki na Nosie (cokolwiek to znaczy...).
Dzisiaj, 15-ego lipca, mamy Dzień bez Telefonu Komórkowego. I tu po chwili nasuwa się pytanie: jakim cudem, w czasie I wojny światowej, znano telefonię komórkową? Chyba jednak ten kalendarz jest wciąż modernizowany. 
A swoją drogą, ciekawa jestem, kto wytrzyma choć jeden dzień bez "komórki"... . A nie mówiłam, że głupie święta?

środa, 7 lipca 2010

Prawda czy fałsz - co nieco o włosach

Moja kochana babcia, którą już tu nie jeden raz wspominałam, jak również moja ukochana mama, z cierpliwością anioła szczotkowały mi włosy. Codziennie co najmniej jeden raz. Moja teściowa szczotkuje włosy dwa razy dziennie. Ma piękne, grube, błyszczące, mimo podeszłego już wieku. Ja też szczotkuję. I popełniłabym grzech, gdybym nie była zadowolona ze struktury i gęstości moich włosów.
I tu nasuwa się pierwsza zagadka z typu: prawda czy fałsz
- Częste i długie szczotkowanie włosów jest szkodliwe: 
Tak. Jeśli szczotka jest niewłaściwie dobrana do gatunku włosów. I - przede wszystkim - jeśli jest źle używana.
I jeszcze sześć mitów:
- Na wiosnę i jesienią więcej włosów wypada:
Tak. Ten proces trwa około miesiąca. Spowodowane jest to wydzieliną hormonów, które mają wpływ na odnowienie włosów. Jeśli jednak włosy wypadają dłużej niż miesiąc i więcej, niż około stu dziennie - należy wybrać się do lekarza, bo przyczyna zapewne leży gdzie indziej.
- Włosy przetłuszczające się należy myć szamponami odtłuszczającymi:
Nie. Przetłuszczające się włosy należy myć delikatnymi i łagodnymi szamponami, które przede wszystkim mają unormalizować wydzielanie łoju (najlepsze są szampony ziołowe zawierające skrzyp, pokrzywę, rozmaryn i podbiał).
- Suszarka szkodzi włosom:
Nie. Pod warunkiem jednak, jeśli przestrzega się kilku prostych reguł: przede wszystkim suszyć włosy należy niezbyt gorącym powietrzem, z odległości 30 centymetrów od głowy. Do włosów suchych suszarka powinna być zaopatrzona w jonizator powietrza, który zapobiega nadmiernemu parowaniu wody i elektryzowaniu włosów.
- Włos, który wypada z cebulką więcej nie odrasta:
Nie. Przeciętny włos żyje około 4 lat. Dojrzewa, starzeje się i obumiera w mieszku włosowym. W końcu zostaje wypchnięty, czyli wypada, przez nowy korzeń, który wytworzył się na jego miejscu.
- Dwukrotne mycie włosów szamponem jest konieczne, aby były naprawdę czyste:
Nie. Wystarczy umyć raz, szczególnie, jeśli myjemy włosy często. Dwukrotne mycie może nawet sprawić, że włosy będą się elektryzować, a skóra głowy stanie się bardziej delikatna i wrażliwa.
- Włosy podcinane szybciej rosną:
Nie. Wzrost włosów zależy od kondycji cebulek oraz uwarunkowań genetycznych, a nie końcówek. Podcięte i wyrównane włosy wyglądają zdrowiej, lepiej się rozczesują i... sprawiają wrażenie, jakby szybciej rosły.


poniedziałek, 28 czerwca 2010

Pić! - czyli jak ugasić pragnienie latem

Jak zwykle zacznę od wspomnień. W zamierzchłych, mrocznych czasach, kiedy byłam małą dziewczynką, nie było specjalnego wyboru jeśli chodzi o napoje bezalkoholowe. Była woda sodowa ze specjalnymi punktami napełniania, w wielkich, siermiężnych, szklanych baniakach z pompką. Były oranżady, w butelkach wielorazowego użytku, słodkie jak ulep. A później wprowadzono Polo-Coctę, namiastkę Coli, produkowaną pod koniec lat 70-tych, czyli kiedy już byłam prawie dorosła. Pozostawały domowe kompoty i soki z owoców cytrusowych, których to zdobycie nierzadko graniczyło z cudem. 
Były jeszcze uliczne saturatory z wodą "czystą" lub z sokiem. Panie w białych fartuchach siedziały na wysokich stołkach przy "urządzeniach", posiadając trzy do pięciu szklanek, które to szklanki były "w ciągłym obrocie", niedbale opłukiwane. Woda z saturatora nazywana była przez warszawiaków "gruźliczanką".Nietrudno domyślić się dlaczego... . Saturatory oblegane były głównie przez dzieci. Ja, wstyd się przyznać, również nie raz próbowałam  namówić moją mamę na tę przyjemność. Z dosyć marnym skutkiem... . Pamiętam, woda "czysta" kosztowała 50 groszy, woda z sokiem - złotówkę.
A teraz jest całkiem inaczej... . 
Mamy lato, nadeszła fala upałów (chwilo trwaj!). Co pić? Bo pić trzeba. 
Najlepiej, bo najbezpieczniej jest pić wody źródlane niskosodowe. Koniecznie niegazowane. Dwutlenek węgla (czyli bąbelki) działa nie najlepiej na przewód pokarmowy. Poza wodą, zdrowe są soki. Ale tylko te świeżo wyciskane, ze świeżych owoców i natychmiast wypijane. W czasie upałów najlepiej pić soki uzupełniające potas w organizmie (sok pomidorowy). Orzeźwiające są soki z cytrusów, również sok z wiśni.
Z herbat polecam herbaty zielone - z natury wychładzają organizm. 
W krajach arabskich piją herbatę miętową mocno słodzoną, gorącą. Sprawdziłam. Naprawdę działa! Gasi pragnienie i "ochładza".
A po plaży i słonecznych kąpielach najlepsze jest zsiadłe mleko. Do picia i jako okłady na spaloną słońcem skórę. 
A te osoby, które nie lubią kefirów, powinny pić koktajle owocowe, na bazie kwaśnego mleka, przyrządzane oczywiście tuż przed spożyciem.

środa, 23 czerwca 2010

Kulinaria na Dzień Ojca

Mój Tata był Najwspanialszym Człowiekiem na świecie. Ci, którzy Go znali, zgodzą się z tym. W całym swoim życiu nie skrzywdził przysłowiowej muchy. Dla każdego miał dobre słowo, przyjazne spojrzenie sympatyczny uśmiech spod wąsika.
Niestety, odszedł dużo za wcześnie. Ja, w tym nieszczęściu, miałam to ogromne szczęście, że trafiłam spod Jego opiekuńczych skrzydeł pod skrzydła mojego męża. To drugi wspaniały Człowiek, który jest Ojcem naszych Dzieci. I jest równie Wspaniałym Ojcem, jak mój Tata był dla mnie.
Dzisiaj, w Dniu Ojca, moja lepsza połowa postanowiła zaszaleć w kuchni. I, jak to zwykle bywa, kucharz z niego jest wielki. I to kucharz - eksperymentalista. Bo smaki, jakie wydobywa z przyrządzonych przez siebie potraw są naprawdę jednorazowe.
Dzisiaj upiekliśmy pierś indyczą. No i trzeba było do tego wymyślić jakiś sos. Sosów jest całe multum, ale ja pomyślałam o sosie na bazie pieczarek. 
Mój mąż z rzeczonymi wyżej pieczarkami schował się w kuchni i wyszedł sos... poemat. A oto składniki:
pół kilo  pieczarek. Oczyścić, umyć, pokroić na mniejsze kawałki. Przesmażyć na maśle (około pół kostki). Kiedy pieczarki są miękkie, dodać jedną śmietanę 12-sto procentową, mieszać, aż się zagotuje. Dodać: sól, pieprz, kurkumę, zioła prowansalskie, oregano, bazylię, czomber, paprykę słodką i ostrą i trochę papryki suszonej. Istne małmazyje! 

A poniżej muzyka. Mój Tata grał sam na fortepianie i lubił nucić.. .

niedziela, 20 czerwca 2010

Taki całkiem prywatny wybór

Dzisiaj, w dniu ważnym dla nas, nie chcę pisać o wyborach. Naszych ważnych wyborach. Nie będę pisać o polityce. Ale o wyborach takich zwykłych, naszych, ludzkich, które nie mają wpływu na... nikogo.
Trwam w zadumie, w rozmyślaniu głębszym czy płytszym... . Kilka tygodni nie zaglądałam na pewną stronę z Dziennikami. Jestem tam zalogowana od kilku miesięcy, wracam i odchodzę, targana różnymi emocjami. Ostatnio nie zaglądałam tam.  Logowałam się tylko, aby sprawdzić pocztę.
Jestem osobą dorosłą, dojrzałą. Może ciut szaloną, czasem dziecinną, jak na swoje lata. Ale na pewno odpowiedzialną.  Mam wspaniałego Męża (specjalnie piszę o Nim dużą literą), cudowne Dzieci. Jestem doceniana jako matka, żona, kochanka, przyjaciółka i kumpelka. I jeden e-mail ze słowami: "kłamiesz" - niby nie powinien wpłynąć na moje samopoczucie. Ale ja jestem z tych, które chciałyby uszczęśliwić cały świat. Dlaczego jedno słowo: "kłamiesz", napisane czerwonym drukiem tak bardzo może zapaść w pamięć? Jak się z tego uwolnić? Tym bardziej, że dla tej Osoby odeszłam z Dzienników... .
I chyba na przekór sobie, Jej i wszystkim konwenansom - dokonałam dzisiaj wpisu.
Bo genialnym jest stare powiedzenie, że to co nas nie zabije, to nas wzmocni.




No i nie wyszło... .

sobota, 12 czerwca 2010

Na upał - chłodnik

Nigdy nie jest tak, żeby wszystkim się podobało. Kiedy wiosna wcale nie chciała przyjść, a mądre głowy zastawiały się, czy nie nastąpiło przekręcenie słowa z "ocieplenie" na "oziębienie" klimatu, wszyscy narzekali na chłód i brak słońca. I marzyli o cieple... . W końcu, przyszło gorące powietrze. Nastała fala upałów. I znowu jest źle. Ufff, gorąco, za gorąco, za duszno, za... . 
Ale tak to już jest, że jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził.
A jak już jest gorąco, wręcz tropikalnie, to trzeba sobie z tym dawać radę. Proponuję wspomniany już przeze mnie chłodnik. 
Oczywiście przepisów na chłodnik jest całe mnóstwo. Ja, jak zwykle, podaję mój, sprawdzony, ulubiony przez moją rodzinę, ten chyba najbardziej znany, gotowany z botwiny:
Dwa pęczki botwiny oczyścić, przebrać, umyć, pokroić. Gotować do miękkości z dwiema kostkami rosołowymi i vegettą (lub innym warzywkiem czy kucharkiem). Wlać jedną butelkę koncentratu buraczanego, zagotować, odstawić do wystygnięcia. 
W międzyczasie: 4 świeże ogórki obrać i zetrzeć na tarce na największych oczkach, 20 rzodkiewek zetrzeć na takiż. Dwa pęczki szczypiorku (cienkiego) drobno pokroić. Wszystkie te ingrediencje wsypać do wystudzonego wywaru. Dodać 4 kefiry (to wersja light, jeśli ktoś "nie dba o linię" może użyć 2 śmietany 12-sto procentowe i dwa kefiry). Wymieszać, doprawić solą i pieprzem.
Wstawić na co najmniej dwie godziny do lodówki.
Podawać z jajkiem na twardo, uprzednio pokrojonym na cztery części i położonym na dnie talerza/miseczki.
Taki chłodnik długo w lodówce nie postoi. Uwielbiam zakradać się do kuchni i choć małą filiżankę uszczknąć... .

 

sobota, 5 czerwca 2010

Książka przeczytana (cz.III)

John Irving ma 62 lata. Urodził się w Ester, New Hampshire. Jest w czołówce światowych prozaików. Urodzony w Nowej Anglii, młodość spędzał w Austrii studiując historię sztuki i filozofię.
Twórczość pisarską zadebiutował w 1968 roku powieścią Uwolnić niedźwiedzie, w której nakreślił obraz "wędrowców" przeieszczających się z New Hampshire do Wiednia. 
Później posypały się inne powieści, między innymi: Metoda wodna, Małżeństwo wagi półśredniej, Świat według Garpa, Hotel New Hampshire, Modlitwa dla Owena, Syn cyrku.
Niektóre z nich doczekały się ekranizacji.
Za scenariusz do filmu Wbrew regułom Irving otrzymał Oskara. Film oparto na jego powieści Regulamin tłoczni win.
Regulamin tłoczni win to wspaniała powieść o miłości, przyjaźni, ogromnej tęsknocie. O ludzkich losach i nierzadko trudnych życiowych wyborach. Homer Wells, główny bohater, dorasta w sierocińcu gdzieś, na północy Stanów. Dyrektor sierocińca nie odmawia prośbom kobiet o dokonanie aborcji. Temu przygląda się mały Homer. Z tych praktyk, zamierzonych przez dyrektora, główny bohater wyrasta na świetnego położnika. Opuszcza swój świat dzieciństwa, poznaje ludzi, zawiązuje przyjaźnie, odkrywa miłość... .
Książka porusza wiele ważnych tematów w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej. Jest o dorastaniu, uczuciach, wyborach, problemach - słowem - o wszystkim, co powinna zawierać dobra lektura.

wtorek, 1 czerwca 2010

Nasz Dzień

Wszystkim Dzieciom:
dużym, małym i tym najmniejszym,
grzecznym, niegrzecznym i tym najbardziej niegrzecznym,
życzę w Dniu Ich Święta
całego mnóstwa dobrej zabawy,
beztroskich dni zabarwionych kroplą szczęścia,
zdrowia i gwiazdki z nieba.

piątek, 28 maja 2010

Włóż sandałki, czyli o pielęgnacji stóp

O stopy należy dbać przez cały rok, jak i o pozostałe części naszego ciała. O tym każdy wie. Ale nadszedł czas na pokazanie stóp "bez ogródek". Ubrane tylko w lekkie sandałki czy klapeczki muszą być piękne, gładkie, wypielęgnowane.
Co najmniej dwa razy w tygodniu należy na stopy nakładać odżywczą maseczkę, która wygładzi przesuszoną skórę na stopach. 
Pedicure w lecie należy wykonywać częściej, niż jesienią czy zimą. Osobiście nie jestem za malowaniem paznokci w okresie jesienno-zimowym. Moim zdaniem paznokcie powinny odpocząć od lakierów w tym czasie.
A jeśli o paznokciach mowa, to bardzo ważny jest pilnik: najlepiej wybierać pilniki papierowe, teflonowe lub szklane. W żadnym wypadku nie metalowe - te niszczą płytkę paznokcia.
Pedicure zaczynamy od zmycia starego lakieru. Myjemy stopy wodą i mydłem, wycieramy do sucha ręcznikiem. Obcinamy paznokcie najpierw obcinaczem. Płytka nie powinna być dłuższa niż opuszek palca. Po obcięciu opiłowujemy paznokcie i wygładzamy specjalnym do tego celu przeznaczonym gładzikiem. 
Przygotowujemy kąpiel stóp z wody i płynu do kąpieli lub wody, soli kuchennej i kilku kropli olejku eterycznego. Stopy moczymy około 15 minut. Taka kąpiel ma za zadanie zmiękczyć naskórek.
Na mokre stopy nakładamy peeling i wykonujemy masaż. Pięty potrzebują czegoś "mocniejszego": zmiękczony naskórek ścieramy tarką. Można również pumeksem, chociaż nie polecam, ze względu na to, że w środku zostają resztki wody i naskórka, a to powoduje rozwój bakterii. Jeśli zaś zdecydujemy się na tarkę metalową - ważne jest, aby nie była zbyt ostra.
Skórek przy paznokciach "pozbywamy się" tak, jak przy paznokciach u rąk. Zmiękczamy płynem do skórek i delikatnie odsuwamy szpatułką.
Na koniec malujemy paznokcie. Najlepiej dwa razy. A kiedy lakier jest już suchy, nakładamy utwardzacz.
Kiedy paznokcie są już zupełnie suche, delikatnie nakładamy krem nawilżający na całe stopy.
Polecam, w razie potrzeby, stosowanie krótkich, dziesięciominutowych kąpieli:
- kąpiel odświeżająca, która przynosi ulgę zmęczonym stopom: garść liści szałwii zalewamy szklanką wrzątku, dodajemy 1 łyżkę soli i zaparzamy 15 minut. Łączymy napar z ciepłą wodą i moczymy nogi. 
- kąpiel regenerująca, która poprawia krążenie i relaksuje: 5 szklanek suszonego skrzypu polnego wsypujemy do dużego garnka, zalewamy wodą i zagotowujemy. Odstawiamy na 2 godziny. Przed moczeniem stóp odcedzamy. 

wtorek, 25 maja 2010

Półfinał Eurowizji - ale wstyd!

Jakoś przegapiłam eliminacje polskiej piosenki do tegorocznego konkursu Eurowizji. Nie wiedziałam kto będzie śpiewać, ani co, ani jak... . I w sumie, może i lepiej... .
Akurat zakończyły się półfinałowe eliminacje do konkursu, którego finał odbędzie się w Oslo. Jak co roku, obejrzałam transmisję, mając nadzieję, że zdarzy się cud i Polska poderwie  publiczność i zawładnie sercami głosujących. Miało być tak pięknie, a wyszło... jak zwykle. Albo i jeszcze gorzej. 
Marcin Mroziński wystąpił z numerem 9. Tak akurat. W środku. Nie znam się aż tak na muzyce, aby oceniać tego wokalistę, ale, moim zdaniem ma bardzo dobry głos i olbrzymi potencjał. Piosenka, którą zaśpiewał była - nijaka. Natomiast jego antourage... dziewczęta w chyba łowickich strojach tańczące bynajmniej nie ludowe tańce, a wygibasy przypominające taniec na rurze, jakaś "baletnica" wpychająca sobie jabłko do gardła... promocja polskiego folkloru? Do tego jeszcze w połowie piosenki jedną z hożych dziewoj pozostałe uczestniczki tego show rozebrały z bluzki... słowem: żenujący występ.
Miałam nadzieję, że nie przejdziemy do finału. Oczywiście nie przeszliśmy.
Podobny występ pokazała Macedonia. Trzy panienki obnażały się na scenie, po czym pełzały po podłodze ćwicząc figury rozkroku, wykroku... .
Tegoroczny półfinał pod względem muzycznym był bardzo zróżnicowany. Była muzyka Bregovic'a w wykonaniu Serbów, było o miłości na wesoło po angielsku śpiewane przez Rosjan. Piękną balladę Me and my guitar zaśpiewał Belg. Najwyższe notowania (nieoficjalne) zdobyli Grecy porywającym, gorącym rytmem. Był też stary, dobry rock w wykonaniu zespołu z Bośni i Hercegowiny. Słowacja zaprezentowała rytmy wschodu. Śpiewała pląsająca nimfa, która przypominała mi wodnika Szuwarka. Był biały fortepian i motyle rodem z Białorusi. A koniec uwieńczył rozmiar XXXL w malinowej sukni z takimiż włosami, rodem z Islandii.
Ostatecznie, do finału przeszli reprezentanci Bośni i Hercegowiny, Republiki Mołdowy, Rosji, Grecji, Portugalii, Białorusi, Serbii, Belgii, Albanii i Islandii.
W piątek - kolejni półfinaliści. A w sobotę - finał.  


poniedziałek, 24 maja 2010

Botwinka na chłodniejsze dni

Kiedy tylko, w czasach siermiężnych, pojawiała się nieśmiało botwina, moja mama natychmiast ją kupowała i raczyła nas co najmniej raz w tygodniu. Gotowała ją na wywarze z wołowiny (takiej, jak do rosołu). Podawała z gotowanym jajkiem, oraz z ziemniakami młodymi i koperkiem, na osobnym talerzu. Nie lubiłam. Nie wiem dlaczego, ale nie lubiłam. No cóż. Podobno tylko krowa nie zmienia zdania... .
Botwina już jest. Nareszcie. Mój sposób na zupę z botwiny, na chłodniejsze dni (bo o chłodniku na pewno napiszę osobno):
Gotuję wywar na trzech skrzydełkach kurzych. Kiedy zaczyna się gotować, wrzucam umyte i pokrojone dwa pęczki botwiny oraz... ziemniaki pokrojone w drobną kostkę. Wrzucam 2 kostki rosołowe i Vegetę (lub Kucharka czy inną "posypkę"). Gotuję około 45 minut na wolnym ogniu. Ugotowane skrzydełka wyławiam. Wlewam jedną butelkę koncentratu barszczu. Czekam, aż się zagotuje. Gotowe. Pycha.  

sobota, 22 maja 2010

Wielka Woda

Myśląc czy mówiąc żartobliwie Wielka Woda, zawsze na myśli miałam Morze Bałtyckie. Oczyma duszy, jakby określił to poeta, widziałam słoneczną plażę, piasek, spokojną wodę, cichy szum i fale, delikatnie rozbijające się o brzeg i oczywiście ja, brodząca, spokojna, szczęśliwa, uśmiechnięta. 
Teraz wielka woda przybrała zupełnie inny wymiar. Wymiar katastroficzny. Łzy, nieszczęście i tragedia ludzi pozbawionych szczęśliwego dachu nad głową.
I znowu, po raz kolejny już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś.

środa, 19 maja 2010

Dla tych, którzy po angielsku pierwszy raz

Kiedy ktoś opowiadał coś, czego się nie chciało słuchać, albo gadał "co mu tylko ślina na język przyniosła", lub też, dla rozruszania "drętwej atmosfery", mówiło się:
Many, many years ago, the jajco holenderskie was born.
Nie wszyscy wiedzieli skąd to się wzięło. Dla tych, którzy są już na pewno po pięćdziesiątce i wciąż nie wiedzą, poniżej przedstawiam genezę jajca holenderskiego:

poniedziałek, 17 maja 2010

Tort w wersji light

Już od dłuższego czasu (dwa lata?) nie kupujemy wyrobów cukierniczych. I choćby była to najlepsza i najbardziej polecana cukiernia w okolicy - na różne okoliczności staram się coś słodkiego przygotować w domu sama. No, chyba że to jest tłusty czwartek... wtedy pączki, ten jeden raz w roku, kupujemy. Ale to też tylko wtedy, gdy nie mam ochoty zrobić faworków. Ale, o tym napiszę innym razem.
Na razie, na moje urodziny zrobiłam tort serowy z galaretką, na zimno. Na zimno "podwójnie": bo nie dość że bez pieczenia to do tego musi być dobrze schłodzony.
Ale, ad rem:
Potrzebne są:
4 opakowania serka homogenizowanego,
3 galaretki cytrynowe,
3 galaretki wiśniowe,
2 puszki brzoskwiń,
1 banan.
Przepis jest na okrągłą formę średniej wielkości (o średnicy 27cm). Formę wyłożyłam biszkoptami, takimi najzwyklejszymi, tzw. "języczkami". Wolne miejsca uzupełniłam pokruszonym biszkoptem. Ten spód można skropić koniakiem lub whisky. 
W trzech szklankach wrzątku rozpuściłam trzy  galaretki cytrynowe. W osobnym garnuszku rozpuściłam w takiej samej ilości wody trzy galaretki wiśniowe.
Gdy galaretka cytrynowa zaczęła się ścinać, wymieszałam z czterema opakowaniami serka homogenizowanego (śmietanowego lub waniliowego) i dodałam 3/4 puszki brzoskwiń pokrojonych w kostkę. Masę wylałam na biszkopty i  wstawiłam do lodówki. Gdy masa zastygła, ułożyłam na niej pokrojone brzoskwinie, pokrojonego banana (wzór rzecz jasna jest dowolny jak i same owoce). Całość przykryłam lekko stężałą galaretką wiśniową. I do lodówki. 
Tort najlepszy jest następnego dnia, kiedy porządnie stężeje.
Jeśli ktoś się nie boi kalorii, na każdą porcję tortu można położyć bitą śmietanę i posypać rodzynkami.
Górną galaretek jak i owoce położyłam takie, a nie inne, ze względu na mały jeszcze wybór na straganach. Niedługo szykują mi się inne, rodzinne okazje do powtórki. Wtedy na pewno będzie to tort z truskawkami i galaretką truskawkową. Mniam.