O Wydawnictwie Colorful Media oraz o czasopismach językowych i ebookach - pisałam już wcześniej.
Dzisiaj przedstawiam bardzo, moim zdaniem, przydatny poradnik Małgorzaty Floraszek Sztuka negocjacji w rodzinie.
Rodzina to miejsce, w którym nieustannie dochodzi do dialogu. W gronie najbliższych rozmawiamy na każdy temat. Nic dziwnego, jest to bowiem środowisko wzajemnego zaufania. Bez względu na to, ilu członków liczy ta podstawowa komórka społeczna oraz z ilu pokoleń się składa, stanowi zbiór osób wiedzących o sobie niemal wszystko. W gronie rodzinnym jesteśmy, jacy jesteśmy i miewamy mniej zahamowań.
Wykorzystując proces wspólnego decydowania czy rozwiązywania sporów na podstawie określonych zasad, przeprowadzamy negocjacje. Robimy tak, aby ułatwić sobie życie i trwać w dobrych relacjach.
Autorka przedstawia nam przede wszystkim istotę negocjacji oraz elementy negocjacji rodzinnych.
Po czym zajmuje się strategiami negocjacyjnymi. I tak wyjaśnia nam w bardzo przystępny sposób czym są strategia unikania, dostosowania, rywalizacji, kompromisu i... jakże ważnej współpracy.
O tym, czym jest konflikt oraz jego typologię można poznać właśnie dzięki poradnikowi.
Aż w końcu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie: jak unikać konfliktów?
W podsumowaniu Autorka pisze o umiejętnościach wspierających negocjacje rodzinne.
Bardzo rzeczowy poradnik dla... praktycznie każdej rodziny. Bo kto mi wskaże rodzinę, w której nie ma konfliktów... :-)
Kura dziobie wszystkie ziarenka na swoim podwórku. A ten blog, to kurze bazgrołki o wszystkim i... o niczym.
poniedziałek, 6 października 2014
środa, 1 października 2014
Wpis bardzo śliwkowy...
Bardzo się zaśliwkowałam... .
Sezon na śliwki, a w szczególności na węgierki już pomału dobiega końca. Wykorzystałam go jednak, zdążyłam.
W tym roku węgierki - w każdym razie w mojej okolicy - miały cenę tak "sympatyczną", że kupiłam ich sporo i przetworzyłam.
Dżem - konfitura i śliwki w occie.
10 kg śliwek. Najpierw zabrałam się za przygotowanie śliwek na konfiturę.
5 kg śliwek umyłam i wypestkowałam.
Byle jak. I... do gara...
3 kg śliwek, które miały być zrobione w occie - nacinałam nożem...
i ostrożnie usuwałam pestki, po czym ciasno ułożyłam w słoikach. Do każdego słoika wrzuciłam jeden goździk.
Zabrałam się za smażenie konfitury...
Najpierw na bardzo dużym "ogniu", przez cały czas mieszając, aż do momentu, kiedy śliwki puściły sok.
Dodałam cukier - niezbyt dużo, bo nie lubimy słodkich konfitur - półtorej szklanki. Dodałam trochę (około pół łyżeczki) cynamonu (mielonego) - dla "podkręcenia" smaku.
Zmniejszyłam "ogień" i smażyłam śliwki dwie godziny, co chwilę podchodząc i mieszając od dna. Trzeba pamiętać, że konfitura po godzinie zaczyna przywierać... .
A potem... napełniłam przygotowane wcześniej, umyte i wyparzone słoiki, szybko zakręciłam i postawiłam do góry dnem do wystygnięcia - ja zostawiłam je na całą noc.
W międzyczasie, kiedy konfitury się smażyły, zagotowałam zalewę do śliwek:
2 szklanki wody,
1/2 szklanki octu,
1/2 szklanki cukru.
W takich proporcjach (ja je podwoiłam - na trzy kg śliwek), zalewę zagotowałam i gorącą wlałam do słoików. Słoiki również szybko zakręciłam i również postawiłam do góry dnem do dnia następnego.
Kupiłam 10 kg śliwek, z pięciu zrobiłam konfiturę, z trzech - śliwki w occie. Zapytacie, a co z dwoma kilogramami?
Jeden kilogram przeznaczyłam na... próbną nalewkę. Dlaczego próbną? Bo nigdy takiej ze śliwek nie robiłam... .
Kilogram śliwek oczywiście wypestkowanych wrzuciłam do dużego słoja (tego, który już znacie z moich poprzednich nalewek) i zasypałam pełną szklanką cukru. Zostawiłam na dwa dni, aby cukier zupełnie się rozpuścił.
Po tym czasie zalałam jednym litrem wódki. Bo to ma być taka... lekka naleweczka... dla pań... :-)
Słoik owinęłam folią aluminiową, aby nie dochodziło światło - mam nadzieję, że nalewka będzie miała piękny, "denaturatowy" kolor :-)
Codziennie, dwa razy dziennie delikatnie mieszam drewnianą łyżką.
I niech się przegryza. Już stoi tydzień... może jeszcze jeden postoi... :-)
Zdjęć nalewki nie mam, ale jak już będzie gotowa, na pewno ją obfotografuję.
Został jeszcze jeden kilogram śliwek... . Został wchłonięty przez moją rodzinę. Bo przecież węgierki to najlepsze śliwki... :-))
Sezon na śliwki, a w szczególności na węgierki już pomału dobiega końca. Wykorzystałam go jednak, zdążyłam.
W tym roku węgierki - w każdym razie w mojej okolicy - miały cenę tak "sympatyczną", że kupiłam ich sporo i przetworzyłam.
Dżem - konfitura i śliwki w occie.
10 kg śliwek. Najpierw zabrałam się za przygotowanie śliwek na konfiturę.
5 kg śliwek umyłam i wypestkowałam.
Byle jak. I... do gara...
3 kg śliwek, które miały być zrobione w occie - nacinałam nożem...
i ostrożnie usuwałam pestki, po czym ciasno ułożyłam w słoikach. Do każdego słoika wrzuciłam jeden goździk.
Zabrałam się za smażenie konfitury...
Najpierw na bardzo dużym "ogniu", przez cały czas mieszając, aż do momentu, kiedy śliwki puściły sok.
Dodałam cukier - niezbyt dużo, bo nie lubimy słodkich konfitur - półtorej szklanki. Dodałam trochę (około pół łyżeczki) cynamonu (mielonego) - dla "podkręcenia" smaku.
Zmniejszyłam "ogień" i smażyłam śliwki dwie godziny, co chwilę podchodząc i mieszając od dna. Trzeba pamiętać, że konfitura po godzinie zaczyna przywierać... .
A potem... napełniłam przygotowane wcześniej, umyte i wyparzone słoiki, szybko zakręciłam i postawiłam do góry dnem do wystygnięcia - ja zostawiłam je na całą noc.
W międzyczasie, kiedy konfitury się smażyły, zagotowałam zalewę do śliwek:
2 szklanki wody,
1/2 szklanki octu,
1/2 szklanki cukru.
W takich proporcjach (ja je podwoiłam - na trzy kg śliwek), zalewę zagotowałam i gorącą wlałam do słoików. Słoiki również szybko zakręciłam i również postawiłam do góry dnem do dnia następnego.
Kupiłam 10 kg śliwek, z pięciu zrobiłam konfiturę, z trzech - śliwki w occie. Zapytacie, a co z dwoma kilogramami?
Jeden kilogram przeznaczyłam na... próbną nalewkę. Dlaczego próbną? Bo nigdy takiej ze śliwek nie robiłam... .
Kilogram śliwek oczywiście wypestkowanych wrzuciłam do dużego słoja (tego, który już znacie z moich poprzednich nalewek) i zasypałam pełną szklanką cukru. Zostawiłam na dwa dni, aby cukier zupełnie się rozpuścił.
Po tym czasie zalałam jednym litrem wódki. Bo to ma być taka... lekka naleweczka... dla pań... :-)
Słoik owinęłam folią aluminiową, aby nie dochodziło światło - mam nadzieję, że nalewka będzie miała piękny, "denaturatowy" kolor :-)
Codziennie, dwa razy dziennie delikatnie mieszam drewnianą łyżką.
I niech się przegryza. Już stoi tydzień... może jeszcze jeden postoi... :-)
Zdjęć nalewki nie mam, ale jak już będzie gotowa, na pewno ją obfotografuję.
Został jeszcze jeden kilogram śliwek... . Został wchłonięty przez moją rodzinę. Bo przecież węgierki to najlepsze śliwki... :-))
Subskrybuj:
Posty (Atom)