środa, 30 grudnia 2009

Słów kilka o szampanie i o winie musującym

Jutro karnawał rozpoczynają sylwestrowe bale. A Nowy Rok będziemy witać... no właśnie. Szampanem czy winem musującym?
Szampan, z francuskiego champagne to nazwa zastrzeżona dla tego trunku, produkowanego tylko w Szampanii, północno-wschodnim regionie Francji.
Produkowany jest z młodego wina, wlewanego do butelek i przechowywanego w stałej temperaturze. Ten prawdziwy szampan nie jest nasycany dwutlenkiem węgla. Najbardziej znane marki szampana to: Ruinart, Roederer, Piper-Heidsieck, Moet, Dom Perignon, Lanson, Veuve Cliquot.
Inne wina z bąbelkami, nasycane dwutlenkiem węgla, to wina musujące. Te wina znacznie różnią się cenowo od szampana. We Francji nazywane są cremant,  w Hiszpanii (a dokładnie w Katalonii) - cava, we Włoszech - spumante, w Niemczech - sekt, a w krajach rosyjskojęzycznych - igristoje (lub jeszcze nazwą zakazaną szampanskoje).
Jeśli ktoś lubi stracić połowę zawartości butelki tego zacnego trunku, otwiera go z wielkim hukiem. Jednak szampana czy wino musujące należy otwierać trzymając lewą ręką za szyjkę butelki (ciepło dłoni powoduje, że bąbelki cofają się w głąb butelki), a prawą dłonią delikatnie wykręcać korek. Korek powinien delikatnie westchnąć.

wtorek, 29 grudnia 2009

Przed wielkim balem

Sylwester tuż, tuż i rozpoczyna się karnawał. Bale, szaleństwa nocne. I każda pani marzy, aby zostać królową tej nocy. Oprócz niewątpliwego wdzięku, zapierającej dech kreacji i umiejętności poruszania się na parkiecie nie gorzej od finalistów "Tańca z gwiazdami" niewątpliwie ważny jest wygląd. 
Przygotowania do wielkiego wyjścia należy rozpocząć kilka dni wcześniej, ale przecież Bal Sylwestrowy już za dwa dni, tak więc - poniżej przedstawiam wersję ekspresową.
O tym, że przede wszystkim należy się dobrze wyspać przed szaleństwem całonocnym, każdy wie. Ale, przed położeniem się spać, w przeddzień wielkiej imprezy, dobrze jest podczas wieczornej kąpieli zrobić peeling całego ciała, który złuszczy skórę i usunie zrogowacenia. 
W tych dniach nie eksperymentuj z kosmetykami. I jeśli nawet od ukochanej cioci czy też od  najserdeczniejszej przyjaciółki dostałaś genialny krem, wstrzymaj się z wypróbowaniem go po balu.  
W dniu wielkiego wyjścia przygotowania rozpoczynamy od prysznica. Całe ciało myjemy żelem z dodatkiem olejku. Dodatkowo robimy masaż stóp i nóg szorstką rękawicą. aby poprawić ukrwienie. Nogi muszą wszak być w doskonałej formie przez całą noc. 
Oczywiście na włosach mamy czepek ochronny - bo przecież fryzura już jest gotowa! A jeśli nie jest - myjemy głowę. Zawijamy w ręcznik.
Robimy peeling twarzy. Po jego zmyciu, nakładamy maszeczkę odżywczą, na oczy kładziemy kopres żelowy i tak zastygamy w błogim nicnierobieniu przez 10 minut. Zmywamy. Wklepujemy krem: żel pod oczy i na powieki, krem nawilżający na twarz, szyję i dekolt.
Teraz pora na ewentualne wykończenie fryzury. 
Po fryzurze - koniecznie manicure.
Aż przychodzi pora na makijaż. Tu nie będę się rozpisywać, bo wszystko zależy od cery, karnacji, kreacji, wieku i przeznaczenia. :-) Na pewno nie można zapomnieć o nabłyszczających refleksach. Muśnij policzki, dekolt i ramiona rozświetlającym pudrem z migoczącymi pigmentami lub po prostu brokatem.
Teraz tylko wystarczy już włożyć kreację. 
Wychodząc z domu nie wolno zapomnieć o zabraniu ze sobą dobrego humoru!
Szampańskiej zabawy! 

sobota, 26 grudnia 2009

Bożonarodzeniowa tradycja

W polskiej tradycji bożonarodzeniowej najważniejszy jest opłatek. Dzielimy się nim w Wiligię Bożego Narodzenia na znak pojednania i przebaczenia. 
Wykonany z przaśnej, białej mąki i wody. Prosty. Taki sam, jakiego używa się podczas mszy świętej, lecz nie konsekrowany. Mający magiczną moc zbliżania ludzkich serc. 
W Wigilię dzielimy się z najbliższymi wszystkim, co mamy. 
Ten moment tuż przed kolacją wigilijną, kiedy stoimy naprzeciwko siebie i łamiemy opłatek składając życzenia, jest dla mnie najbardziej wzruszającą chwilą podczas całych Świąt.  I każdego roku obiecuję sobie: ani jednej łzy! Nigdy niestety nie mogę dotrzymać tej obietnicy. Właśnie wtedy zdaję sobie sprawę, jak bliscy są mi Ci, którzy za chwilę siądą przy stole, ile mam dla nich miłości i tkliwości. Przed oczami stają wszystkie poprzednie, może bardziej beztroskie Wigilie, spędzane z tymi, których kochałam a nie ma już ich wśród nas.
Życzenia złożone. W tle brzmi kolęda polska. Jeszcze tylko psa pogłaskać, życzyć mu zdrowia i żeby jeszcze długo, długo był z nami i o północy niech rzeknie dobre słowo... . Siadamy.

środa, 23 grudnia 2009

Życzenia

Szczęśliwych, pełnych miłości
Świąt Bożego Narodzenia
oraz spokoju, wiary w dobrą przyszłość
i tylko szczęśliwych dni
w nadchodzącym Nowym 2010 Roku
życzę
wszystkim tym, którzy czytają
bazgrołki kurze.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Pobratymiec w galarecie

Kto nie zna nóżek w galarecie? Zarówno mama jak i babcia gotowały wytrwale, długo, na maleńkim ogniu biedne świńskie nózki, przez kilka godzin, aż będą odpowiednio kleiste. Na pewno było to pyszne, choć niezdrowe, wysokokaloryczne i zawierało całe mnóstwo złego cholesterolu.
Zamieniłam świńskie nóżki na kurczaka. A dokładnie - na piersi z kurczaka. Tak więc najlepsze mięso z moich pobratymców gotuję z włoszczyzną i kostką rosołową. Jak już są miękkie, wyciągam z rosołu mięso i wszystkie inne ingrediencje, a natychmiast wrzucam obrany i drobno pokrojony czosnek - kilka ząbków. Zestawiam z ognia i przykrywam.
Kroję mięso na drobniutkie kawałki i umieszczam je w miseczkach. 
Ponownie włączam kuchenkę, stawiam garnek i wrzucam żelatynę. Mieszam tak długo, aż rosół prawie zacznie sie gotować, jednak do wrzenia nie doprowadzam. Rozlewam rosół, przepełniony czosnkiem do miseczek (oczywiście przez małe sitko). Odstawiam do wystygnięcia, a potem wkładam do lodówki aż stężeje. 
Smak delikatnego mięsa ożywiony jest galaretą ciut pikantną dzieki czosnkowi. I kurczak nie jest taki mdły. A jak jeszcze do tego odrobina soku z cytryny.... pyszności!

niedziela, 20 grudnia 2009

Demakijaż (cz.II)

Babcia, jak juz wspomniałam, całe swoje dość długie życie, myła twarz zwykłym mydłem i wodą. A wieczorem, z wielkim namaszczeniem, wklepywała w twarz, szyję i dekolt najlepszy krem, jaki wówczas był dostępny na rynku, "Pani W.". Dożyła pięknego, sędziwego wieku i nie miała ani jednej zmarszczki... .
A oto ciag dalszy demakijażu. Dzisiaj:

Cera wrażliwa - jak sama nazwa wskazuje, skóra jest skłonna do podrażnień. Dlatego do tego rodzaju cery powinno używać się pianki. Ten preparat ma najlżejszą konsystencję ze wszystkich środków do mycia twarzy, delikatnie się pieni. 

Cera dojrzała - te osoby potrzebują preparatu do mycia twarzy, który ją nawilży, wygładzi i odżywi. I tu najlepszym preparatem będzie mleczko. Najlepsze są mleczka z kolagenem. A dla tych osób, które czują się "brudne" bez użycia wody, polecam żele micelarne, które nie tylko usuwają makijaż i oczyszczają zanieczyszczenia, ale nie naruszają warstwy hydrolipidowej naskórka.

A po dokładnym umyciu twarzy, nie wolno zapomnieć o toniku. Niezależnie od rodzaju cery.  

sobota, 19 grudnia 2009

Demakijaż (cz.I)

Ani moja babcia, ani moja mama, kiedy byłam w wieku szkolnym, nie wiedziały, co to jest pH skóry. Codziennie, rano i wieczorem, twarz myły zwykłym mydłem i wodą. A nie wiedziały o tym, że mydło wyszusza skórę i zmienia jej naturalny odczyn. I nawet im się nie śniło, że można inaczej... .
Jest wiele preparatów do demakijażu, przystosowanych do różnych rodzajów skóry.


Cera tłusta - do niej powinno używać się preparatów, które usuwają nadmiar tłuszczu i zamykają pory. Najlepszy dla tego rodzaju cery będzie żel. Należy go nałożyć na wilgotną twarz, delikatnie, kolistymi ruchami wmasować w skórę twarzy i spłukać wodą. 
Przy cerze tłustej często występuje trądzik. Wtedy należy wybierać żele zawierające cynk i siarkę.


Cera sucha - ta cera wymaga delikatnych środkow myjących, które nie podrażniają skóry. Dlatego najlepsze będzie mydło bez mydła, które zawiera d-panthenol, mocznik i alantoina. Również należy je delikatnie wmasować w skórę i spłukać wodą. Ale w tym wypadku - dobrą wodą. Jeśli takiej nie ma w kranie, to najlepiej użyć albo niegazowanej wody mineralnej, lub przegotowanej, letniej "kranówki".

piątek, 18 grudnia 2009

Bazar jeszcze raz


Bazar Różyckiego, fot. Hiuppo

Wczoraj zatelefonowała moja przyjaciółka:
- Co Ty piszesz? Przecież Bazar Różyckiego jeszcze wciąż istnieje. Jest tam, gdzie był. I są stragany. Niedawno pan M. przypominał. Oglądałaś?
Oglądałam. Pan M. w swoim programie kulinarnym rzeczywiście gotował coś (nawet nie wiem, czy to nie były pyzy?), kuchenka i niezbędne naczynia rozstawił między straganami. Opowiadał o bazarze, jego historii, o jego założeniu pod koniec XIX wieku.
Ale, już nie pamiętam, czy wspomniał o tym, że w czasach, kiedy moja mama jeździła z tatą na tamten bazar, to było jedyne miejsce w Warszawie, gdzie można było dostać dosłownie wszystko. Że "bywanie" na bazarze było niejako obowiązkiem prawdziwego, rodowitego Warszawiaka.
A teraz? Jest. Tylko nie wiem, czy jeszcze słychać: "Pyzy, gorące pyzy! Flaki, gorące flaki!"... . 











czwartek, 17 grudnia 2009

Ściana Wschodnia


(Ściana Wschodnia, fot. Lee Kindness)

Bywały takie dni, kiedy ze szkoły wracałam wcześniej. Wtedy wyciągałam mamę z domu na "wielką włóczęgę". Kierunek był zazwyczaj jeden: Ściana Wschodnia. Największe centrum handlowe ówczesnej Warszawy. Magiczna ściana sklepów na Marszałkowskiej, pomiędzy Alejami Jerozolimskimi i Świętokrzyską. Trzy domy towarowe: "Wars", "Sawa" i "Junior" oraz najbliżej Świętokrzyskiej "Sezam", na parterze mieszczący "Delikatesy".
W "Sawie", przy ogromnym stoisku z materiałami, mama miała ulubioną sprzedawczynię, zawsze uśmiechniętą, chętną do porad krawieckich. Tam spędzałyśmy mnóstwo czasu.
Za Domami Towarowymi "Centrum"  był Pasaż Śródmiejski, do dzisiaj istniejący, lecz już pod inną nazwą. Tam można było przysiąść na ławeczce, odpocząć chwilę przed dalszą "podróżą".
Można było popatrzeć na super nowoczesny budynek najlepszego w tamtych czasach kina "Relax", którego to nazwę wybrali czytelnicy "Expressu Wieczornego" w oficjalnym plebiscycie.
A po drugiej stronie ulicy Kniewskiego (teraz Złotej) był Klub "Hybrydy", wtedy klub studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Sobota bez dyskoteki w "Hybrydach" była sobotą straconą... .
                                                                             

środa, 16 grudnia 2009

Ocieplenie klimatu

Jesteśmy ze wszystkich stron atakowani informacjami o zbliżającym się ociepleniu klimatu. Póki co, na dworze śnieg, jak na grudzień przystało i temeratura poniżej zera. Ja postanowiłam już dzisiaj ocieplić klimat, kilkoma zdjęciami mojego autorstwa, zrobionymi tego lata.

wtorek, 15 grudnia 2009

Jaka kapusta

Od lat prowadzone są w domach (no, może nie we wszystkich) spory, z jaką kapustą przygotowuje się łazanki. Surową czy kiszoną? A jak jeszcze do tego dochodzi niepamięć, zwana bardzo brzydko "sklerozą", to mętlik w głowie powstaje przeokrutny.
Ja łazanki przygotowuję tak: kapustę białą, surową (chociaż, dałabym sobie głowę uciąć, że w domu mama wzięłaby kiszoną) kroję na ćwiartki, wkładam do wody i gotuję do miękkości. Brzydki zapach z kuchni, roznoszący się po okolicy powoduje, że ciągle biegam i dźgam nieszczęsną kapustę widelcem, czy już jest miękka.
Kiedy nareszcie jest miękka, wyciągam z wody, szatkuję drobno, wyciskam.
Na patelni smażę boczek, pokrojony w kosteczkę. Mmm, pięknie pachnie! Do przesmażonego, dodaję pokrojoną w piórka cebulę... smażę na złoty kolor.
Dodaję kapustę, jeszcze chwilę podsmażam. I mieszam z wcześniej ugotowanymi łazankami. Doprawiam solą i pieprzem.
Moja mama łazanki robiła sama, własnoręcznie. Ja jestem zbyt leniwa. Kupuję. Chociaż ostatnio odbiegam od tradycyjnych kwadracików, używając innych, bardziej wymyślnych form. Ale... nazwa pozostała. Jak na tradycję przystało.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Rudy, rudy, rudy rydz...

Dzisiaj nie będzie kulinarnie. 
Obok -  Gustawa Klimta "Dama w kapeluszu". Z pięknymi, rudymi włosami. Jaki charakter miała owa dama?
Otóż, okazuje się, że naturalny kolor włosów wskazuje na charakter osób je noszących.
I tak ogólnikowo ujmując blondynki później się rozwijają i dojrzewają niż posiadaczki innych kolorów włosów. Z tego względu, ponieważ dłużej są dziećmi, zachowują się jak dzieci. są baaardzo skłonne do egoizmu. W uczuciach są chłodne. Szatynki dojrzewają wcześniej niż blondynki. Dlatego szybciej stają się dorosłe i są poważniej traktowane przez otoczenie. I choć szybko zniechęcają się do działań, gdy napotkają na trudności, to jednak ogromną ich zaletą jest wyrozumiałość dla innych. W uczuciach są czułe i delikatne. Brunetki dojrzewają najszybciej. I są dziewczynammi  ognistymi i z temperamentem, bojowo nastawione do życia. A rude? Rude równie szybko rozwijają się i dorastają jak brunetki. Są bardzo wrażliwe. A z racji ekstrawaganckiego (dla niektórych) koloru włosów czują się niepewnie i często sa skrępowane. Ale, aby to ukryć stają się agresywne.

niedziela, 13 grudnia 2009

Cisza

Zimny niedzielny poranek. Jak to bywa w grudniu, śnieg kładł się równo na balkonie. Jak zwykle rano,  mama, po dokonaniu porannych toalet, weszła do kuchni i włączyła radio. Powinien zaraz być ulubiony program satyryczny. Szybko, przygotować śniadanie... co za grobowa muzyka! Umarł ktoś ważny? Szybkim krokiem wyszła z kuchni i skierowała się do pokoju, w którym stał telewizor. Włączyła. Szaro-bure paski na ekranie i szum zaniepokoiły ja. Coś się stało. Przybiegłam do pokoju, przyszedł też tata. Staliśmy przed telewizorem wlepiając wzrok w ten brak obrazu i nie bardzo rozumieliśmy co się wydarzyło. Nagle z kuchni, z włączonego odbiornika popłynęły słowa... . Zastygliśmy w niemej zadumie. Zapadła cisza. I tylko śnieg na balkonie... .

sobota, 12 grudnia 2009

Flaczki po warszawsku

Były dwa miejsca w Warszawie, gdzie podawano najlepsze flaki. Na Marszałkowskiej przy Placu Konstytucji u "Flisa" i na Bazarze Różyckiego. Mój tata był znawcą flaczków. Do "Flisa" miał niedaleko. Skrzykiwał kilku kolegów i przy dobrze zamrożonej wódeczce oddawał się niezapomnianemu smakowi. A kiedy mama jechała "po sprawunki" na Bazar, jechał z nią ochoczo. Tam mama buszowała między straganami wybierając co potrzebniejsze wiktuały, tata zaś szybkim krokiem udawał się w znaną alejkę, gdzie w grubych kurtkach, spod których wystawały białe fartuchy, domowe kucharki sprzedawały głośno zachwalając swoje wyroby:
- Flaki, gorące flaki!
albo:
- Pyzy, gorące pyzy!
Nie ma już "Flisa" ani Bazaru Różyckiego. Nigdzie już nie podają "porządnych" flaków. To niejako zmusiło mnie do gotowania ich w domu. Metodą prób i błędów udało mi sie stworzyć dzieło na miarę tamtych, sprzed lat.
Wiele jest tajemnic sztuki kulinarnej, które to przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Taką tajemnicą jest baza flaków, czyli rosół. Jeśli on jest treściwy to i flaki będą niczego sobie. A więc najpierw gotuję rosół na dużych skrzydłach moich pobratymców. Do wywaru tego, oprócz tradycyjnej włoszczyzny, której nie żałuję, dodaję cebulę jedną, całą opaloną. Ona to daje zupie smak i zapach oraz kolor niepowtarzalny, złocisty. Do tego dodaję dwa liście laurowe i kilka ziaren ziela angielskiego. Gotuję niespiesznie, około dwóch godzin. A w międzyczasie flaczki surowe, pokrojone, bielutkie, piękne, obgotowuję dwa razy, wylewając za każdym razem wodę. Zapach rosołu roznosi się po całej kuchni... .
Kiedy rosól jest już gotowy, wyjmuję ostrożnie wszystkie ingrediencje. Mmm, pies, rozpuszczona bestia, będzie miał używanie. Mięso ze skrzydeł ze skórkami i chrząstkami pomieszane z ugniecioną marchewką - to jest to, co mój ulubieniec lubi najbardziej... .

Do wywaru wkładam ostrożnie wyparzone flaczki. Już nie pachnie tak pięknie... . Czekam, aż zaczną się gotować. Dodaję odrobinę imbiru, papryki słodkiej i majeranku (roztatego w dłoniach). I znów bez pośpiechu gotuję, około dwóch, trzech godzin. Potem tylko przesmażam drobno pokrojoną cebulę na maśle, na złoty kolor. Nie dodaję mąki, nie lubię. Wlewam do flaczków złotą cebulkę, mieszam, jeszcze się zagotują..... I podaję z białą bułką. W miseczkach. Na wierzch sypię ciut startego, ostrego sera. Pycha. Biegnę do kuchni... .

piątek, 11 grudnia 2009

Gallus gallus domesticus


Kura domowa (Gallus gallus domesticus) – ptak hodowlany z rodziny kurowatych, hodowany na całym świecie. W środowisku naturalnym nie występuje. Uważa się, że stanowi formę udomowioną kura bankiwa (Gallus gallus), lecz nie wyklucza się domieszki innych gatunków południowoazjatyckich kuraków (zarówno żyjących, jak i wymarłych).
Tyle - encyklopedia. Na pewno jestem formą udomowioną. Uwielbiam domowe pielesze, zaciszne kątki domowe, zapachy kuchenne pobudzające wyobraźnię i przywołujące wspomnienia radosnego dzieciństwa. Wieczory zimowe w ciepłym otoczeniu rodziny. I rozmowy, rozmowy, rozmowy... .
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Zawsze wtedy wraca obraz dawnych lat, domu mojej panieńskiej młodości, kiedy moja kochana mama godzinami stała w kuchni i gotowała, piekła, smażyła. Tata z rozwianą resztką włosów biegał po mieście w poszukiwaniu choinki. Kończyło się jak zwykle burzliwą wymianą zdań na temat wątpliwej urody drzewka. Tak było od pokoleń i tak już zostało. Marny wiecheć przybrany mnóstwem kolorowych bombek, opleciony kolorowymi lampkami stawał się najpiękniejszą choinką na świecie.