Najczęściej w sobotę, kiedy już zaprzyjaźniony sklepik koło domu jest zamknięty, a do tych dalszych... nie chce się iść... "nachodzi" apetyt na coś... do kawy... . Jutro niedziela, inna niż w każdy dzień kawa, bardziej... spokojna, nieśpieszna... a co do niej...?
Idę do kuchni. Jajka są, mąka jest, proszek do pieczenia jest, masło jest, aromat jest, cukier wiadomo, że jest... to co jeszcze...? Rodzynki są... tu zaczyna jakiś pomysł kołatać się po głowie... .
Zaglądam do przypraw... mając nadzieję... no nie. Przyprawy do piernika nie ma, ale jest... przyprawa do... grzańca. Skład prawie ten sam... .
I powstaje ciasto - grzaniec... :-)
5 jaj
3/4 szklanki cukru
2 szklanki mąki pszennej
1 opakowanie proszku do pieczenia
3/4 kostki masła
1 opakowanie przyprawy do grzańca
1/2 buteleczki aromatu rumowego
szczypta cynamonu
rodzynki
A teraz standard: najpierw jaja z cukrem ubijam, aż przestaje chrzęścić. Dodaję mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Natychmiast wlewam rozpuszczone i przestudzone masło. Jest gęsto... dodaję trochę mleka... . A potem wsypuję tę przyprawę do grzańca, szczyptę cynamonu, wlewam aromat, wsypuję rodzynki (małą paczkę całą - "przesiewam" je przez palce, żeby nie były posklejane).
Ciasto wylewam do formy wyłożonej papierem do pieczenia.
Piekę około 50 minut w piekarniku nagrzanym do 190 stopni.
Miał być pseudo-piernik... zapomniałam o kawie lub kakao... . A miodu nie miałam... stąd ten "pseudo"... . A wyszedł... no właśnie takie ciasto-grzańcowe. Nie zdążyłam zrobić zdjęć... .