czwartek, 25 lutego 2010

O zapachem leczeniu słów kilka (cz.III)

Jednym z najstarszych sposobów wypełniania aromatem pomieszczeń, w których się znajdujemy, jest palenie kadzidełek. Ponoć wdychając dym kadzidlany, ciało zdrowieje a zmysły pobudzają się do działania. 
Kadzidełko, to patyczek bambusowy, oblepiony mieszanką wonności w postaci żywicy i wymieszaną z węglem drzewnym, który ma za zadanie spowodować, aby wonności żarzyły sie, a nie szybko spalały.
Długość palenia kadzidełka należy dostosować do wielkości pomieszczenia.
Takie palenie kadzidełek można połączyć z ostatnią, przeze mnie tu omawianą formą aromaterapii, masażem. 
Stosując olejki eteryczne w masażu, mamy na celu uzyskać działanie relaksujące. Taki masaż uwalnia napięcie mięśni i poprawia samopoczucie.
Olejki należy przechowywać w ciemnej butelce (niektóre silnie reagują na światło), w chłodnym pomieszczeniu (ale, nie w lodówce). 
Jest mnóstwo gotowych olejków do masażu, dostępnych na naszym rynku.
Można również w domu przygotować taki olejek. Wystarczy zmieszać 5 kropli wybranego olejku eterycznego z 10 ml olejku jojoba lub innego oleju kosmetycznego, dokładnie wymieszać i... gotowe.
Jeśli chcemy zmieszać kilka olejków eterycznych, pamiętajmy, aby została zachowana równowaga: 10 ml oleju kosmetycznego na 5 kropli olejków eterycznych.

wtorek, 23 lutego 2010

Urodziny Fryderyka

Od lat toczy się spór o datę urodzin Fryderyka Chopina. Szczególnie teraz. Wszak rok 2010 jest ogłoszony Rokiem Chopinowskim.
I tak do końca nie wiadomo, czy urodził się 22 lutego czy 1 marca 1810 roku. Dlatego w tych dniach obchodzimy tydzień urodzin Chopina. Ale, on sobie na ten tydzień zasłużył. 
Fryderyk Franciszek Chopin, według samych oświadczeń kompozytora i jego rodziny, urodził sie 1 marca 1810 roku, a według metryki chrztu - 22 stycznia tegoż roku, we wsi Żelazowa Wola.
Mały Fryderyk został ochrzczony 23 kwietnia 1810 roku w kościele świętych Rocha i Jana Chrzciciela w Brochowie. Ojciec Mikołaj i matka Justyna z Krzyżanowskich, jako rodziców chrzestnych swojego synka poprosili pana Franciszka Grembeckiego ze wsi Ciepliny i pannę Annę hrabiankę Skarbkównę z Żelazowej Woli.
Muzyczny talent Chopina ujawnił się bardzo wcześnie. W wieku 7 lat skomponował dwa polonezy B-dur i g-mol. 
W całym swoim niespełna czterdziestoletnim życiu skomponował 57 mazurków, 16 polonezów, 19 walców, 19 nokturnów, 4 ballady, 4 scherza, 3 sonaty, 26 preludiów, 27 etiud, 4 impromptus, 2 koncerty, 19 pieśni oraz wiele innych utworów. 
Zapraszam do posłuchania mojego ulubionego mazurka B-dur op.7 nr 1.


poniedziałek, 22 lutego 2010

Koszmar przetłuszczania - Pielęgnacja włosów cz. VI

Większość nastolatek cierpi z powodu przetłuszczonych włosów. Sama pamiętam, kiedy zawsze na podorędziu miałam suchy szampon. Nierzadko go stosowałam w sytuacjach awaryjnych. Suchy szampon był na bazie talku, po jego zastosowaniu włosy były matowe. Ale, lepsze matowe niż tłuste i błyszczące... .
Najczęstszą przyczyną przetłuszczania się włosów  jest niewłaściwa ich pielęgnacja. Szczególnie "mocne" czesanie lub szczotkowanie oraz używanie kosmetyków z tłustymi olejkami. Inną przyczyną mogą być genetyczne skłonności do przetłuszczania włosów, odziedziczone po rodzicach lub dziadkach. Również wahania poziomu wydzielania hormonów mają ogromne znaczenie na wydzielanie sebum, szczególnie w okresie dojrzewania i menopauzy. Niebagatelny też wpływ ma stres.
Aby zmniejszyć przetłuszczanie się włosów przede wszystkim należy je odpowiednio pielęgnować. Czyli: myć włosy tak często, jak jest to potrzebne, nawet codziennie. A jeśli myć, to nie gorącą wodą. Woda gorąca przyspiesza przetłuszczanie. Nie używać odżywek bez spłukiwania, bo te niepotrzebnie obciążają i "natłuszczają" włosy.
Z domowych sposobów walki z nadmiernym przetłuszczaniem włosów, polecam dwie maseczki.
Maseczka piwno - jajeczna: szklankę piwa mieszamy z jednym jajkiem, rozprowadzamy na włosach, jak zwykle zawijamy w folię i ręcznik. Po 15 minutach myjemy włosy.
Maseczka drożdżowa: kostkę drożdży rozgniatamy, mieszamy z połową szklanki mleka, dodajemy 5 kropli olejku tymiankowego. Nakładamy na włosy, zawijamy w folię i ręcznik i pozostawiamy na głowie około 30 minut, po czym włosy myjemy.
A podczas, gdy maseczka czyni swoją powinność, możemy posłuchać cudownego, moim zdaniem, choć mało znanego utworu Bee Gees o naprawianiu złamanego serca.

 

sobota, 20 lutego 2010

Fajny film widziałam... (cz.I)

Jeden z moich ulubionych filmów. Wyższe sfery czyli High Society, wspaniała, amerykańska komedia muzyczno-romantyczna. Film w 1956 roku wyreżyserował Charles Walters, muzykę skomponował Cole Porter.
I ta muzyka, ilekroć oglądam ten film, za każdym razem fascynuje mnie coraz bardziej. Lekki rytm i dowcipny tekst. W dzisiejszych czasach - rzadkość.
Treść filmu - banalna. Tracy przygotowuje się do ślubu z bufoniastym Georgem. Jej były mąż, Dexter, próbuje pokrzyżować jej plany, z powodu dosyć błahego: kocha Sam (tak nazywa Tracy) i jest zdania, że obecny narzeczony jest najgorszym kandydatem na meża dla ukochanej. Tu wpleciona jest jeszcze mała intryga, skutkiem czego w przygotowaniach do ślubu biorą udział miejscowi "paparazzi": dziennikarka Liz i fotograf Mike.
Film rozpoczyna Louis Armstrong, grający sam siebie, a jadący ze swoim bandem do posiadłości Dextera na festiwal muzyki jazzowej i śpiewający słynny przebój High Society.



Do posiadłości gdzie Tracy mieszka ze swoją mamą i zwariowaną siostrą, przybywa Liz (Celeste Holm) i Mike (Frank Sinatra). Oglądają prezenty ślubne.



Dexter (Bing Crosby) przynosi Tracy (Grace Kelly) prezent ślubny: miniaturę łodzi "True Love", na której spędzali urocze chwile. Wręcza jej ten prezent z premedytacją. Aby była żona powspominała piękne czasy. I Sam wspomina...



I na zakończenie, jeszcze jedna perełka z tego filmu: w czasie przyjęcia przedślubnego, Mike szuka zacisznego kąta i... czegoś do picia. Wchodzi do biblioteki, sąsiadującej z salą balową. Tam spotyka siedzącego w fotelu Dextera....



Film widziałam dziesięć, może dwadzieścia razy... . I zawsze, ilekroć jakaś telewizja go powtarza, nie mogę odmówić sobie przyjemności obejrzenia go po raz kolejny.

piątek, 19 lutego 2010

Wariacje na temat ciasta francuskiego

Przygotowanie naprawdę dobrego ciasta francuskiego zajmowało mojej mamie, jak pamiętam, kilka godzin. Ugniatała, wałkowała, znowu ugniatała, i znów wałkowała, chowała do lodówki i tak.... w nieskończoność.
Ja, nie z racji braku czasu, ale z racji lenistwa, na pewno nie wrodzonego, kupuję ciasto francuskie gotowe. I tu puszczam wodze fantazji, w zależności od okazji, na jaką ciasto ma być czynione.
Jeśli na słodko, to ciasto kroję na kwadraty 10x10 cm. Na każdym kwadracie kładę łyżeczkę marmolady, dżemu lub konfitury - ostatnio kładłam konfiturę jabłkową, mojej roboty. Ciasto składam po przekątnej i sklejam. Układam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Ciasteczka smaruję rozkłóconym jajkiem i piekę około 20 minut w temperaturze 200 st.C.
Pyszny jest ekspresowy apfelstrudel. Jabłka obieram i kroję na małe kawałeczki, mieszam z rodzynkami, cukrem pudrem i cynamonem. Tak przygotowane jabłkowe nadzienie, rozkładam równomiernie na rozłożonym cieście francuskim, zostawiając z każdej strony dwucentymetrowy "margines". Zwijam, jak roladę, boki zlepiam. Ciasto układam na blasze, na papierze do pieczenia, znowu smaruję wierz rozkłóconym jajkiem i wrzucam do piekarnika na pół godziny. Podaję gorący.
A jeśli ma być wersja na ostro, to kroję ciasto na małe kwadraty, mniej więcej 4x4 cm, na każdym układam "kupkę" startego sera żółtego, szczyptę kminku. Piekę około 15 minut w piekarniku, oczywiście na papierze do pieczenia. 
Te ostatnie, serowe ciasteczka wspaniale pasują do piwa, albo wina wytrawnego. Szybkie w przygotowaniu. Ciasto francuskie dobrze jest mieć w lodówce tak, na wszelki wypadek.
A do kawy dzisiaj, do posłuchania stary, dobry Karel Gott tym razem w pięknym duecie z Darinką. Piosenka z 1985 r. "Fang das Licht".


środa, 17 lutego 2010

O zapachem leczeniu słów kilka (cz.II)



W poprzedniej części wspominałam o sześciu sposobach aromaterapii i napisałam kilka słow o potpouri. 
Wygodnym, domowym sposobem stosowania aromaterapii są  kąpiele. 
Kąpiele pomagają nam odprężyć ciało i umysł po dniu pełnym zajęć i emocji, usuwają oznaki zmęczenia jak również wspomagają leczenie chorób układu krążenia, chorób skóry oraz łagodzą bóle mięśniowe. 
Przede wszystkim należy pamiętać, aby przed kąpielą z olejkami, wziąć prysznic z zastosowaniem środków myjących, jakich do tej czynności zwykliśmy używać.
Do wanny aromaterapeutycznej wlewamy około 15 kropli olejku (lub olejków). Do każdej kąpieli można dodać olej kokosowy, który dodatkowo nawilży nasze ciało.
Po kąpieli, która zwykle powinna trwać około 15 minut, wycieramy się ręcznikiem i wcieramy w ciało balsam, najlepiej z olejkami.
Ażeby przedłużyć ten miły stan, w jaki wprowadziła nas kąpiel, siadamy w ciepłym szlafroku, przykrywamy sie pledem i... inhalujemy.
Do inhalacji najpopularniejsze są kominki aromaterapeutyczne.
Do miseczki w "domku" wlewamy około 5 kropli olejku i gorącą, przegotowaną wodę.
Ciepło świeczki podgrzewa tę miseczkę i powoduje rozproszenie aromatu w pomieszczeniu.
Takie inhalacje wspaniale odprężają, jak również zastosowanie odpowiedniej mieszanki może mieć wpływ na koncentrację podczas nauki lub pracy. 
A o olejkach i ich zastosowaniu napiszę następnym razem.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Migdały wcale nie niebieskie

W tamtych czasach bardzo trudno było dostać "towary delikatesowe". A takimi, niewątpliwie były migdały. A do tego jeszcze zmarnować je... było niedopomyślenia. Marnotrastwem było zjedzenie całej paczki migdałów (100 gram) lub, co gorzej, dwóch na jedno posiedzenie. Ale, jak mama uprażyła je w soli, nikt nie mógł się od nich oderwać. Wystarczyło raz sięgnąć... to było jak magnes. I pozostało do dziś.
Migdały, tak niedoceniane wciąż u nas, mają zbawienne działanie na nasze nerwy (mleczko migdałowe), poprawiają działanie układu moczowego, działają jako lek wykrztuślny przy chorobach oskrzeli oraz mają działanie antynowotworowe.
Sama muszę przyznać, że w moim domu na stole, rzadko goszczą. A jeśli już, to właśnie prażone w soli. A robię je tak:
Migdały parzę, chwilę trzymam we wrzątku (około dwóch minut), odcedzam i obieram ze skórek. Suszę na ręczniku papierowym. 
Suchą patelnię rozgrzewam, wsypuję sól. Soli musi być tyle, aby migdały mogły być nią swobodnie otoczone. Wsypuję migdały. Ciągle mieszając prażę migdały aż uzyskają pożądany przeze mnie kolor jasnego brązu (około 10 do 15 minut).
Wysypuję migdały  na suche sitko, potrząsam tak długo, aż nie będzie na sitku soli, wsypuję do szklanej salaterki. 
I tu wiem, że źle robię, bo migdały prażone w soli podaje się inaczej. Z białej, bawełnianej serwetki robi się kopertę, do której wsypuje się gorące migdały w soli. I od razu podaje. 
Mnie (i zresztą nie tylko mnie) denerwuje to, że migdały w takiej wersji trzeba wygrzebywać z gorącej soli, parząc sobie przy tym niemiłosiernie palce. Albo czekać jak wystygnie. A sól stygnie bardzo powoli. O.... niedoczekanie.
A jak już sie człowiek doczeka tego wystygnięcia, sól przylepia się do palców, wszyscy łowią migdały, koperta przestaje być kopertą... wyjątkowo nieestetyczny oficjalny sposób podawania migdałów.
Wolę mój, wypróbowany: w soli, ale bez soli w szklanej salaterce. Wspaniałe, jako przekąska do piwa lub wytrawnego wina. 
Wczoraj, walentynkowo je popełniłam. Pół kilo. Zostało ciut na dzisiaj. Mniam.

niedziela, 14 lutego 2010

Zakochanym być

WSZYSTKIM ZAKOCHANYM,
KTÓRZY CZYTAJĄ KURZE BAZGROŁKI,
ŻYCZĘ RADOŚCI
Z MIŁOŚCI I Z ZAKOCHANIA.
  

sobota, 13 lutego 2010

Pięć kółek

Zimowe igrzyska w Vancouver - otwarte. Czas przede wszystkim wielkiego pojednania - rozpoczęty. 
Nie będę się rozpisywać o historii olimpiady, chociaż nie wiem, czy wiadomym jest, że pierwsze igrzyska rozegrano w Egipcie, za panowania faraona Zosera. A w Grecji, na Krecie rozegrano pierwsze europejskie zawody sportowe w 776 r.p.n.e.
Jednym z symboli igrzysk jest - oprócz ognia olimpijskiego oraz uroczystych ceremonii otwarcia i zamknięcia olimpiady - flaga olipijska. Pięć splecionych ze sobą kół. Niebieskie, czarne i czerwone - na górze oraz żółte i zielone - na dole. Na pomysł ten wpadł Pierre baron de Coubertin w 1912 roku, podczas olimpiady w Sztokholmie. 
Według karty olimpijskiej, koła reprezentują unię pięciu kontynentów i sportowców całego świata podczas igrzysk olimpijskich
Nieoficjalnie, kolor niebieski to Europa, czarny - Afryka, czerwony - Ameryka, żółty - Azja,   zielony - Australia i Oceania. 
Są dwa motta, przyświecające wszystkim igrzyskom: łacińskie Citius Fortius Altius - szybciej, wyżej, mocniej. I mniej oficjalne: Najważniejszą rzeczą w Igrzyskach Olimpijskich jest nie zwyciężyć, ale wziąć w nich udział, podobnie jak w życiu, nie jest ważne triumfować, ale zmagać się z organizmem.

piątek, 12 lutego 2010

O szczotkowaniu - Pielęgnacja włosów cz.VI

Bywały takie chwile, w latach mojego dzieciństwa, kiedy rodzice zawozili mnie na drugi koniec Warszawy do moich dziadków na "krótkie wakacje dwudniowe". Najczęściej spowodowane było to "wyjściem" rodziców i późnym powrotem do domu oraz brakiem zapewnienia mi odpowiedniej opieki. Uwielbiałam takie wycieczki, czemu nie należy się dziwić, bo, dziadkowie, jak to dziadkowie, rozpieszczali mnie niemiłosiernie. 
Wtedy to wieczorem i rano, siadałam na dywanie u stóp babci, która z ogromnym namaszczeniem i cierpliwością szczotkowała moje loki szczotką z prawdziwego włosia końskiego. I zawsze powtarzała:
- Pamiętaj, szczotkuj włosy codziennie. Odpłacą Ci się tym, że będą piękne, mocne i lśniące.
Nie dopytywałam się dlaczego mam szczotkować. Jak babcia powiedziała, że tak ma być, to tak ma być. I już. 
Teraz już wiem, dlaczego. I - co najważniejsze - jak.
Włos jest bardzo delikatny, łatwo o jego uszkodzenie. Dlatego należy go odpowiednio pielęgnować. 
Dlaczego warto szczotkować włosy?
Przede wszystkim szczotkując, rozprowadzamy sebum, które jest wytwarzane przez gruczoły łojowe skóry. To sebum chroni przed słońcem i wiatrem. Dlatego warto szczotkować włosy rano.
Szczotkując włosy usuwamy starą keratynę i wszystkie zanieczyszczenia. Dlatego należy szczotkować włosy również wieczorem.
Szczotkowanie - to również masaż skóry głowy, poprawiający ukrwienie i wzmacniający cebulki włosowe. Dzięki temu włosy szybciej rosną.
Trzeba jednak pamiętać, że pod żadnym pozorem nie wolno szczotkować włosów mokrych. Kiedy włosy są mokre, następuje rozpulchnienie łusek kreatynowych, które otwierają się i odsłaniają trzon włosa. Wtedy łatwo o uszkodzenie. 
Najlepiej po myciu, zostawić ręcznik na głowie tak długo, aż woda sama w niego wsiąknie. 
Włosy możemy rozczesywać grzebieniem o szeroko rozstawionych zębach.
I jeszcze słow kilka o szczotkach:
Najlepsze szczotki to te wykonane w całości z drewna - czyli z drewnianą rączką i drewnianymi zębami zakończonymi kuleczkami. Szczotka powinna być owalna, wyściełana gumą.
Szczotki należy czyścić co najmniej raz w tygodniu ciepłą wodą z szamponem. 
Jak szczotkować?
Pochylamy się do przodu i szczotkujemy włosy od karku w kierunku końcówek włosów i tak samo od boków i od czoła w kierunku końcówek. 
W każdym kierunku co najmniej 20 razy. Delikatnie, ale stanowczo.

środa, 10 lutego 2010

Wstydliwy łupież - Pielęgnacja włosów cz.V

Zatrzymajmy się na chwilę przy dolegliwości widocznej niestety i dlatego wstydliwej. Mam na myśli łupież.
Najczęstszą przyczyną jego powstawania jest podrażnienie skóry głowy kosmetykami: szamponami, żelami lub farbami. Czasem to woda, którą myjemy włosy jest temu winna.
Łupież nieleczony moze przerodzić się w długotrwałe i ciężkie do wyleczenia zapalenie skóry głowy.
Poniżej przedstawiam dwa przepisy ziołowe na domową walkę z łupieżem:
2 łyzeczki oliwy zmieszać z 10 kroplami olejku rozmarynowego. Tę oliwkę rozmarynową należy wmasować w skórę głowy i zostawic na noc. Rano umyć włosy.
Proponuję również płukankę do włosów: 2 łyżki stołowe skrzypu lub szałwii, zalać jednym litrem wrzątku, zaparzyć. Po wystudzeniu przecedzić. Tak sporządzoną wodą ziołową płukać włosy po myciu, wmasowując w skórę głowy.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Risotto-nierisotto

Wiadomym było że, jeśli był rosół na obiad, to następnego dnia będzie risotto. Mama bardzo często  mięso wołowe, na którym gotowała cudowny, pachnący rosół, używała do risotta, no chyba, że w planie były paszteciki i barszcz... .
I tu, wspomnieć wypada, że risotto jest potrawą włoską. Sam ryż dotarł do Włoch przez Sycylię, dokąd został przywieziony przez Arabów.
Do prawdziwego risotta używa się ryżu, który dobrze się skleja. W zamierzchłych czasach, kiedy to moja mama przyrządzała tę potrawę, można było dostać tylko jeden gatunek ryżu, bliżej nieokreślony, sprzedawany w szarych, papierowych torbach. I kleił sie, i kleił.. . Sztuką było ugotować go tak, aby ziarenka były osobno. Mama potrafiła. I nasze risotto-nierisotto nie posiadało pożądanej konsystencji mamałygi, z której można uformować kulę, a - nazwijmy to - formą sypkiej piramidki.
We Włoszech jest specjalna technika przyrządzania risotta, która jest zawiła i, jak to zwykle bywa w tradycji, ma wiele sekretów.
Moje risotto-nierisotto jest proste jak... bagietka, a przyrządzam je tak:
Kilogram ugotowanego mięsa (może być wołowe, wieprzowe, może być drób) kroję w drobną kostkę i przesmażam na oleju (jak zwykle: virgin oil). Można również przesmażyć cebulę (sztuk 2) pokrojoną również w kostkę. Ja cebuli nie dodaję. Przesmażone mięso mieszam z ugotowanym al dente ryżem (ok. pół kilograma). Używam ryżu paraboidalnego, tego, który się nie skleja. Do tego wsypuję jedną dużą mrożonkę marchewki z groszkiem zielonym (prosto z zamrażalnika). Wszystko mieszam, dodaję sól i pieprz do smaku.
Przekładam do naczynia żaroodpornego, wyrównuję górę, obkładam kawałkami masła i albo posypuję startym żółtym serem, albo obkładam plastrami żółtego sera. Zapiekam około godziny (wszak w środku jest mrożonka) w piekarniku rozgrzanym na 225 st.C.
Risotto podaję jako danie główne z sałatką z porów (por przekrojony wzdłuż i pokrojony w paseczki wymieszany z majonezem, odrobiną soku z cytryny, solą i pieprzem) lub z sałatką z pomidorów, cebuli i ogórków kiszonych, wszystko pokrojone polane śmietaną wymieszaną z solą i pieprzem. W każdym razie, sałatka do tej potrawy powinna być o zdecydowanie ostrym smaku. Pyyyychota.

sobota, 6 lutego 2010

O zapachem leczeniu słów kilka (cz.I)

Leczenie zapachem, to aromaterapia (z greckiego: aroma - korzenny zapach i terapia - leczenie), metoda terapeutyczna przy pomocy olejków eterycznych. 
Olejki wprowadza się do organizmu przez drogi oddechowe lub przez skórę.
Terapię zapachem opisywano pięć tysięcy lat temu na Dalekim Wschodzie, chwaląc skuteczność stosowania esencjii aromatycznych. Te olejki eteryczne stosowali Grecy i Rzymianie, zarówno do obrzędów religijnych jak i dla zdrowia ducha i ciała.
Sam termin "aromaterapii" został po raz pierwszy zastosowany w 1937 roku, kiedy to pewien chirurg wojskowy zaczął wykorzystywać właściwości olejków do leczenia rannych żołnierzy.
Olejki, to silne koncentraty, które występują we wszystkich częściach roślin. Ich otrzymanie jest bardzo pracochłonne. Przechowywać je należy w ciemnych, szklanych buteleczkach, bez dostępu do światła, szczelnie zamkniętych.
Rozróżnia się sześć sposobów aromaterapii: inhalacje, kąpiele, masaże, okłady (kompresy), kadzidełka i potpourri.
Dzisiaj słowo o potpourri:
Potpourri - z francuskiego: bigos - to mieszanka suszonych kwiatów, liści i owoców, nasączona olejkami. Występuje często w formie dekoracyjnej. Gdy zapach zanika - można potpourri skropić ponownie (na trzy garście potpourri potrzeba około 20 kropli olejku eterycznego).

czwartek, 4 lutego 2010

Rycynus - Pielęgnacja włosów cz.IV

Rycynus, czyli rącznik pospolity (Ricinus communis). Wilczomleczowata roślina, pochodząca z Afryki. Nasiona tej rośliny są wykorzystywane do produkcji olejku rycynowego, z kolei popularnie zwanego "rycynusem". 
Ma postać żółtej, gęstej cieczy. Posiada ogromne zastosowanie w ogólnie pojętej kosmetyce. Działa jako bariera ochronna dla skóry, chorniąc ją przed szkodliwymi warunkami naturalnymi. 
Poprawia nawilżenie skóry, posiada właściwości zmiękczające i wygładzające. Używany jest w aromaterapii, do masażu oraz w produktach do pielęgnacji brwi, rzęs, paznokci i włosów.
Rycynus jest lubiany i często stosowany w domowej pielęgnacji włosów. Poniżej - przepis na najpopularniejszą kurację domową na zniszczone końcówki włosów:
1 łyżkę stołową oleju rycynowego zmieszać z 1 łyżką stołową oleju z oliwek, lekko podgrzać, powoli dodać 1 żółtko, wymieszać. Nałożyć na końcówki włosów, trzymać w cieple (zawinąć folią i ręcznikiem) jak najdłużej, nawet całą noc. Włosy spłukać i umyć szamponem. Stosować dwa razy w miesiącu.
I jeszcze inna wersja odżywki z rycynusem w tle:
2 łyżki stołowe olejku zmieszać z żółtkiem i sokiem z połowy cytryny. Dalej postępować - jak wyżej.
A jeśli chcemy, aby włosy szybciej rosły, to nawet co drugi dzień należy wmasowywać olejek opuszkami palców w skórę głowy. Trzymać w cieple jak najdłużej, zmyć, umyć włosy jak zwykle. 
Ten ostatni przepis, od blisko półtora miesiąca,  bardzo starannie i regularnie stosuje moja koleżanka Basia. Włosy, nie dość, że rosną jak na przysłowiowych drożdżach, to do tego jeszcze są mocniejsze i bardziej błyszczące. Naprawdę warto spróbować.

środa, 3 lutego 2010

Cytrynowiec

Kto w miarę regularnie czyta kurze bazgrołki już wie, że sztuki kulinarnej zaczynałam się uczyć dopiero po wyjściu za mąż, niejako z przymusu. O moim najdroższym (w sensie cenowym) rosole już pisałam, kiedy to po przepis dzwoniłam do mojej mamy, nie pisałam o wpadce z fasolką szparagową, którą gotowałam nie obraną... .Aż w końcu przyszedł czas na "wypieki". I tak wyszło pierwsze ciasto. tzw. cytrynowiec. Wtedy, obowiązkowo, z zakalcem. 
Po pewnej modyfikacji i latach doświadczeń, najprostsze ciasto świata, które zawsze się udaje, no, chyba że..., czyni się tak:
Pięć jaj (całych, to znaczy bez skorupek, ale białka i żółtka) wbijam do miski i ucieram z niecała szklanką cukru. Jeśli mam, dodaję cukier wanilinowy (jedno małe opakowanie). Po czym dodaję kolejno: dwie szklanki mąki pszennej wymieszane z dwiema kopiatymi łyżeczkami proszku do pieczenia, pół szklanki oleju (może być Kujawski, oliwy z oliwek nie polecam - bo ma specyficzny zapach). Na koniec dodaję otartą skórkę z dwóch cytryn, sok z jednej, dużej cytryny, parę kropli zapachu rumowego i dwie garście rodzynek.
Przelewam do podłużnej formy wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułką tartą (niektórzy wolą wysypywać mąką) i wstawiam na 50 minut do piekarnika rozgrzanego na 190 stopni C. Mmm, jak pachnie!

poniedziałek, 1 lutego 2010

PeKiN

Wizytówka stolicy, powstała w 1952 roku. Nie będę się rozpisywać przez kogo, dla kogo i po co Pałac Kultury i Nauki został wybudowany, bo to wszyscy wiedzą.
Moje pierwsze poważniejsze spotkanie z pałacem, popularnie zwanym "Pekinem" miało miejsce gdzieś, w okolicach szóstej klasy szkoły podstawowej, kiedy to razem z moją grupą baletową występowałam w Sali Kongresowej. Jako goście przybyli tłumnie wszyscy członkowie naszych rodzin, aby nas podziwiać i oklaskiwać. Tańczyłyśmy Poloneza Ogińskiego. Sam taniec przeszedł bez żadnych rewelacji, tak mi się wtedy wydawało, natomiast w pamięci pozostała mi... garderoba. A w szczególności panie charakteryzatorki, które uwijały się jak w ukropie. Wszak miały nas kilkadziesiąt do przygotowania do wyjścia na scenę. Pamiętam, dwie panie nakładały mi grubą maskę fluidu i pudru sypkiego, na rzęsach miałam tyle tuszu, że z trudem mogłam otworzyć oczy.... . 
Następne, pamiętne spotkanie, oprócz oczywiście jazd windą na 30 piętro na taras widokowy, których to było co najmniej kilkanaście, odbyło się na basenie. Zachciało mi się (też w szkole podstawowej) przystąpić do egzaminu na kartę pływacką. Chaos i hałas, jakie panowały przy basenie był niedoopisania. Jeden trener i chyba setka dzieciaków, spęd z całej Warszawy. Stojąc przy basenie, patrzyłam na słupki startowe i na trapolinę. 
- A jak on mi każe skoczyć z tej najwyższej trampoliny? - przemknęło mi przez głowę. Wstyd się przyznać. Uciekłam.
A później to już były koncerty w Sali Kongresowej, do której na występy przyjeżdzali światowej sławy wykonawcy muzyki przeróżnej, i mój ulubiony Teatr "Studio" założony przez Pana Szajnę w 1972 r. Magiczny teatr i zaczarowana scena. W żadnym innym teatrze nie było nigdy takiej wspaniałej atmosfery.
I jeszcze muszę koniecznie wspomnieć o wspaniałej restauracji "Trojka", serwującej rosyjską kuchnię. Wprawdzie bliny były lepsze zupełnie gdzie indziej, ale soljanka - najbardziej znana rosyjska zupa i barszcz z kołdunami - były tu "pierwsza klasa".