piątek, 16 lipca 2010

Kurki, kureczki...

Dzisiaj będzie o grzybach. Nie o moich pobratymcach.
Na grzybach się nie znam, nie potrafię też ich zbierać. Nigdy mnie to zresztą nie pociągało, chodzenie z nosem przy ziemi i wypatrywanie pod krzaczkami malutkich kapelusików. Jestem, niestety za wysoka i mam kłopoty z kręgosłupem. Tę przyjemność zostawiam innym, bardziej sprawnym fizycznie ode mnie (o co nie trudno) i znawcom tematu. 
Pokazały się kurki. Grzybki. Na bazarku. Nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności. I zrobiłam:
Kilogram kurek czyszczę bardzo dokładnie. Później płuczę w letniej wodzie, dwukrotnie, w głębokiej misce, aby piasek opadł na dno. Do trzeciego płukania wsypuję trochę soli, zostawiam na 5 minut. Wtedy mam gwarancję, że blaszki "pootwierały się" i grzyby są dokładnie oczyszczone.
Wyjmuję je ostrożnie na sitko, wykładam na ręcznik papierowy.
W międzyczasie cztery cebule kroję drobno i przesmażam na maśle, aż się zeszklą. Przekładam do dużego garnka.
Na suchej, rozgrzanej patelni "suszę" grzyby ze wszystkich stron. Puszczają sok. Czekam, aż odparują. I do garnka z cebulką.
Podlewam pół na pół wodą i białym, wytrawnym winem, dodaję kilka ziaren ziela angielskiego, trzy listki laurowe, trochę pieprzu, soli (lub vegety) i duszę, około godziny na maleńkim ogniu. Na koniec dodaję śmietanę 12-sto procentową, uprzednio rozrobioną z "sosem" spod grzybów. 
Podaję z młodymi ziemniakami z wody, wszystko obficie posypując koperkiem.

1 komentarz:

  1. ,,, nie slyszalam jeszcze tej piosenki, widzisz, jaka muzycznie, jestem do tylu ... a kurki uwielbiam ( zreszta wszystkie grzyby ) ... robie podobnie ... a tu robie taka samo, ja Ty kurki ... wongole ze sloiczka ... w smaku przyponaja kurki ....

    OdpowiedzUsuń

Komentuj... nie obrażaj... :-)