czwartek, 20 stycznia 2011

Keksik

Nie na każdą niedzielę mojej kochanej mamie chciało się coś "zakręcić" na słodko. Wtedy po kościele jechaliśmy prosto do kawiarni, a raczej cukierni, na rogu, w Hotelu Europejskim (piszę "na rogu", aby nie pomylić z kawiarnią "Europejska" zwaną "Rozbitkami" vis a vis Hotelu Grand). Tam, na szybko przy wysokich stołach, siedząc na stołkach barowych, moi kochani rodzice wypijali kawę, ja, obowiązkowo, soczek (nie sok, a soczek właśnie) pomarańczowy. Ale, nie ta kawa ani nie ten soczek były celem wyprawy, a keks. Najlepszy keks w całej Warszawie. Nigdzie indziej nie było równie wspaniałego. 
Czasy się zmieniły, trochę za daleko mam do cukierni. Zresztą, nie wiem, czy jeszcze istnieje, czy pieką tam ten sam keks...?
A, że potrzeba matką wynalazków - wczoraj upiekłam keksik. Taką namiastkę rzeczonego keksa.
5 jajek ubijam ze szklanką cukru. Dodaję po kolei: 2 szklanki mąki wymieszane z dwiema łyżeczkami proszku do pieczenia, rozpuszczoną i ostudzoną kostkę masła, dwie duże łyżki jogurtu naturalnego (lub nawet jeden cały pojemnik małego jogurtu), 2 całe opakowania mieszanki bakalii kandyzowanych, jedną małą paczkę rodzynek, odrobinę aromatu rumowego.
Przy czym całość mieszam mikserem do czasu, kiedy wsypuję bakalie i rodzynki. Wtedy już mieszam ostrożnie drewnianą łyżką.
Całość wylewam do podłużnej formy "keksówki" posmarowanej masłem i posypanej bułką tartą i wsadzam do rozgrzanego na 190 st.C pieca na 50 minut. 
Zdjęcia nie dodam, bo nie mam już czemu robić takowego. Zjedzone. Mniam.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentuj... nie obrażaj... :-)