czwartek, 6 stycznia 2011

Na wagę, czy masz odwagę?

Minęły święta, w tradycji naszej rodzimej, czas wielkiego obżarstwa, minął sylwester,  często zasiadany przy stole uginającym się od jadła i suto zakrapiany. Przyszedł czas na rozrachunek z kaloriami. Nierzadko wchodzimy na wagę i... przerażenie osiąga apogeum.
Jeszcze grubo przed świętami trochę popsuło mi się zdrowie. Nie czas tu ani miejsce nad rozwodzeniem się, co się zepsuło i dlaczego, faktem jest, że wybrałam się do lekarza. Niestety. Kazał zrobić badania. Zrobiłam. No i się zaczęło... . Trochę się wystraszyłam i zmieniłam, acz radykalnie, pewne niezdrowe nawyki żywieniowe, na bardziej zdrowe. I tak powstała "dieta pani H".
Tu muszę koniecznie nadmienić że odchudzałam się zawsze, z różnym skutkiem,. Stosowałam skutecznie lub mniej skutecznie (to częściej) różne diety. Tak więc miałam wielkie pole do popisu. "Zmiksowałam" kilka diet i zastosowałam. I w ciągu 4 tygodni udało mi sie "zrzucić" 5 kg! 
No i przyszły święta. Te barszczyki, rybki, szyneczki, schabiki, pierożki, makowce, kutie, kluski z makiem... . Wszystko z umiarem, ale według moich zasad "mojej diety". Po świętach weszłam na wagę. Ani drgnęła! Ani do przyodu, ani do tyłu (to oczywiste). 
Wczoraj poszłam do zaprzyjaźnionych fryzjerek. Ot, poprawić trochę urodę. Na polepszenie wizerunku i... nastroju. Kiedy weszłam, zdjęłam okrycie wierzchnie, dziewczyny chórem zakrzyknęły: "Ale pani schudła!:.
Nie ma nic piękniejszego ponad to, gdy obce baby widzą i podziwiają zmagania z łakomstwem. A łakomczuchem zawsze byłam, jestem i pewnie pozostanę. I wielkim dla mnie wyrzeczeniem jest "moja dieta". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentuj... nie obrażaj... :-)