sobota, 20 lutego 2010

Fajny film widziałam... (cz.I)

Jeden z moich ulubionych filmów. Wyższe sfery czyli High Society, wspaniała, amerykańska komedia muzyczno-romantyczna. Film w 1956 roku wyreżyserował Charles Walters, muzykę skomponował Cole Porter.
I ta muzyka, ilekroć oglądam ten film, za każdym razem fascynuje mnie coraz bardziej. Lekki rytm i dowcipny tekst. W dzisiejszych czasach - rzadkość.
Treść filmu - banalna. Tracy przygotowuje się do ślubu z bufoniastym Georgem. Jej były mąż, Dexter, próbuje pokrzyżować jej plany, z powodu dosyć błahego: kocha Sam (tak nazywa Tracy) i jest zdania, że obecny narzeczony jest najgorszym kandydatem na meża dla ukochanej. Tu wpleciona jest jeszcze mała intryga, skutkiem czego w przygotowaniach do ślubu biorą udział miejscowi "paparazzi": dziennikarka Liz i fotograf Mike.
Film rozpoczyna Louis Armstrong, grający sam siebie, a jadący ze swoim bandem do posiadłości Dextera na festiwal muzyki jazzowej i śpiewający słynny przebój High Society.



Do posiadłości gdzie Tracy mieszka ze swoją mamą i zwariowaną siostrą, przybywa Liz (Celeste Holm) i Mike (Frank Sinatra). Oglądają prezenty ślubne.



Dexter (Bing Crosby) przynosi Tracy (Grace Kelly) prezent ślubny: miniaturę łodzi "True Love", na której spędzali urocze chwile. Wręcza jej ten prezent z premedytacją. Aby była żona powspominała piękne czasy. I Sam wspomina...



I na zakończenie, jeszcze jedna perełka z tego filmu: w czasie przyjęcia przedślubnego, Mike szuka zacisznego kąta i... czegoś do picia. Wchodzi do biblioteki, sąsiadującej z salą balową. Tam spotyka siedzącego w fotelu Dextera....



Film widziałam dziesięć, może dwadzieścia razy... . I zawsze, ilekroć jakaś telewizja go powtarza, nie mogę odmówić sobie przyjemności obejrzenia go po raz kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentuj... nie obrażaj... :-)