W czasie wielkopostnym, mama głowiła się, co w piątek zrobić na obiad. Raczyła nas najczęściej wspaniałymi naleśnikami z nadzieniem zależnym od jej weny twórczej. Naleśniki były cienkie i chrupiące. Takie, a może i lepsze czyni w mojej kuchni moja lepsza połowa. Tu, chylę przed nim głowę! Panowie, czapki z głow! Chapeau bas!
Ale żeby nie było monotonnie zbyt w piątki, czasami robię kartofle po prowansalsku. Przepis zaczerpnęłam z wielkiej księgi kucharskiej, którą tuż po zamążpójsciu dostałam w prezencie od mojej lepszej, wspomnianej wyżej, połowy. Oczywiście ciut pozmieniałam w przepisie, a generalnie przygotowuję je tak:
dwa kilo kartofli obieram, myję, kroję na plastry grubości 1 cm i układam na blasze, na papierze do pieczenia, "na zakładkę". Każdy plaster przekładam cienkim plasterkiem cebuli. Tak ułożone kartofle skrapiam oliwą. Posypuję drobno pokrojonym czosnkiem. Zamiast bawić się w obieranie i krojenie czosnku, można posypać przyprawą czosnkową (czosnkiem granulowanym) lub czosnkową mini kosteczką znanej firmy reklamowanej przez francuskiego kucharza, starającego się mówić ładnie po polsku. Wtedy trzeba uważać z solą, bo kosteczka jest solona.
Tak więc posypuję jeszcze solą i przyprawą prowansalską. Piekę w piekarniku nagrzanym do 200 st.C przez około 45 minut.
To jest wersja dla starych ziemniaków. Młode można również piec - wtedy myję je dokładnie i - jeśli są malutkie - to w całości, a jeśli wieksze - to przekrajam na połówki lub ćwiartki.
Podaję z sałatą zieloną z sosem vinegrette.
Takie kartofle smakują o niebo lepiej od frytek, a są zdrowsze i nie są tak rakotwórcze, jak wyżej wspomniane pommes frites.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentuj... nie obrażaj... :-)